[20 lipca 665]
W tym śnie ścigała zwierzynę.
Biegła po miękkiej trawie – jej łapy były silne i mocne, ale czuła się tak lekko, jak gdyby nie tylko one ją prowadziły – jakby poza tym panowała nad nią jakaś nieznana siła, nadająca jej większy pęd.
Raz jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia – przerażenia, że mknie za szybko, że nie wyminie otaczających ją drzew – ale jakimś cudem w ostatniej chwili zawsze ustępowały jej z drogi. Przyspieszyła. Nie widziała swojej ofiary, jednak miała pewność, że jest coraz bliżej celu. Wkrótce ją dogoni i zaciśnie szczęki na jej szyi; poczuje szybkie pulsowanie tętnicy, której ciągłość przerwie jednym pewnym ruchem, a krew zwierzęcia zaleje wnętrze jej pyska. Tym razem wygra.
Raz jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia – przerażenia, że mknie za szybko, że nie wyminie otaczających ją drzew – ale jakimś cudem w ostatniej chwili zawsze ustępowały jej z drogi. Przyspieszyła. Nie widziała swojej ofiary, jednak miała pewność, że jest coraz bliżej celu. Wkrótce ją dogoni i zaciśnie szczęki na jej szyi; poczuje szybkie pulsowanie tętnicy, której ciągłość przerwie jednym pewnym ruchem, a krew zwierzęcia zaleje wnętrze jej pyska. Tym razem wygra.
Nagle las się skończył.
Znajdowała się w jakimś budynku – nie miała jednak czasu, by się zastanawiać się, gdzie konkretnie jest, bo właśnie kończył się jej korytarz. Spanikowana wyciągnęła ręce – chociaż biegła pod postacią lamparta, więc wydawało się to niemożliwe – szukając w pędzie czegoś, co mogłoby jej pomóc zmienić kierunek biegu. Była pewna, że drugi raz już nie osiągnie takiej prędkości i dlatego nie mogła się teraz zatrzymywać.
Dopadnie swoją ofiarę.
Zanim zdążyła chociażby mrugnąć, poczuła w dłoni zimny, lekko chropowaty metal. Był to słup latarni ulicznej, której – mogła przysiąc – wcześniej na pewno tam nie było. Mocno zacisnęła na niej rękę i z jej pomocą zmieniła kierunek ruchu, ignorując bolesne rwanie mięśni w ramieniu. Wtedy puściła latarnię, popędziła w kierunku schodów prowadzących piętro niżej i przebyła całą ich długość jednym olbrzymim susem. Jakimś cudem udało jej się wyjść z tego cało – ale nie poświęciła tej myśli dłuższej chwili.
Nie mogła się rozproszyć.
Biegła przez korytarze tak, jakby znała cały rozkład budynku na pamięć – nie zawahała się ani razu na żadnym rozwidleniu oraz nie trafiła w ślepy zaułek. Nie była jednak pewna swoich wyborów –właściwie to czuła się jak kierowca, który oddał władzę pojazdowi na autopilocie. W końcu, nosząc w uszach świst przecinanego powietrza wykręciła ostatni raz i wpadła do pomieszczenia na końcu korytarza.
Odurzył ją silny, drażniący odór chemii do mycia podłóg, środka do dezynfekcji narzędzi chirurgicznych oraz domestosu. Sala była przyciemniona, ale jej wzrok z łatwością dostrzegał wszystko, co się tam znajdowało – komputery, stoły, krzesła oraz maszyny, których zastosowania nie znała.
I jej ofiarę.
Jakieś dwa metry przed nią stała impala. Ten niecodzienny widok sprawił, że niemal zapomniała, po co tutaj przyszła. Nie wiedziała wprawdzie, jakie konkretnie zwierzę goniła, myślała jednak, że jest to coś mniejszego, może jakiś gryzoń. Raczej nigdy nie porwałaby się na zwierzę większych rozmiarów – w końcu nie miała tyle doświadczenia w polowaniu.
Impala wciąż stała spokojnie – nie wyczuła od zwierzęcia strachu czy chęci ucieczki, jedynie ciekawość. Zaczęła się jej przyglądać i zauważyła krótką, gładką jelenią sierść pokrywającą smukłą sylwetkę – do tego wielkie, lekko uniesione uszy oraz wykręcone do tylu rogi. Potem przeniosła spojrzenie na oczy antylopy – ciemne i błyszczące jak nocne niebo upstrzone gwiazdami – a przez myśl przemknęło jej, że to bardzo smutne, że tak piękne zwierzę zaraz będzie musiało umrzeć.
W końcu postanowiła zrobić krok w jej kierunku.
Nagle jej łapy jakby wrosły w ziemię – nie była w stanie ruszyć się z miejsca ani obrócić głowy. Ponownie zafiksowała wzrok na impali, która teraz znajdowała bardzo blisko niej; tak blisko, że jedyne co widziała, to jej oczy, tym razem czarne i puste jak wyłączone ekrany.
Wtedy pojawił się w nich błysk. I kolejny. I jeszcze następny. Zdała sobie sprawę, że to, co widzi to nie błyski, tylko oślepiająco białe litery, które pojawiały się w tej samej sekwencji:
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Wstrząsnął nią dreszcz.
I chociaż chwilę później teoretycznie wszystko wróciło do normy – antylopa znowu stała dwa metry przed nią, wpatrując się w nią spokojnie – to czuła, że musi natychmiast uciekać, bo inaczej coś złego ją dopadnie; a gdy ją dopadnie, to nie będzie mieć dla niej litości.
W tym śnie to ona była ścigana przez zwierzynę.
Odwróciła sie błyskawicznie i wybiegła z pomieszczenia. Łapy zaczęły ją piec niemiłosiernie, poduszeczki płonęły żywym ogniem – przyjemna lekkość i radosne podniecenie, jakie towarzyszyło jej na początku zniknęły zupełnie. Teraz miała inny cel: musi zdążyć uciec.
Musi.
Tym razem nie wiedziała, którędy biec. Próbowała obudzić w sobie intuicję, która wcześniej doprowadziła ją do impali, jednak na nic się to nie zdało. Nie pamiętała trasy – wszystkie korytarze były takie same, z symetrycznie rozmieszczonymi drzwiami po obu stronach. Serce podeszło jej do gardła – została uwięziona w labiryncie, z którego najwyraźniej nie ma ucieczki. A skoro nie może uciec, to pozostaje jedynie schować się w którejś z sal i przeczekać zagrożenie.
Dopadła do klamki najbliższych drzwi, modląc się, by zdążyła je za sobą zamknąć, zanim zostanie zauważona. Teraz znowu miała ludzkie dłonie, tak jak wtedy, gdy złapała się słupa i dlatego mogła z łatwością otworzyć drzwi. Weszła do pomieszczenia i wstrzymała oddech. Bała się wydać jakikolwiek odgłos, a jej serce biło zdecydowanie za głośno. Zakryła oczy dłońmi – chociaż wokół panowała całkowita ciemność – i błagała wszystkich bogów matki, jakich pamiętała, by pozwolili jej przeżyć. Na chwilę nastała cisza.
A potem drzwi się otworzyły i Maggie zaczęła krzyczeć.
***
Alarm w telefonie łagodnym ćwierkaniem teleportował ją z powrotem do łóżka – a właściwie to na podłogę, gdzie zakończyła wczorajszy dzień ledwo żywa. Środek lata oznaczał wakacje, a wakacje oznaczały tłumy turystów, którzy przyjechali zwiedzać Kyirę – i przy okazji wypić mrożoną latte w jednej z najsłynniejszych kawiarni na kontynencie. Wyciągnęła się, ziewając szeroko i zaczepiając pazury o brzeg dywanu.
Siłą woli powstrzymała się przed wymyciem futra językiem – w końcu zwracanie kłaków to nic przyjemnego, przypomniała sobie. Sprawdziła tylko, czy wczoraj wieczorem zdążyła zasłonić okna, zanim powróciła do ludzkiej formy.
Podeszła do telefonu i wyłączyła alarm. Nad szafką wisiało lustro – podkrążone, na wpół przymknięte oczy spojrzały na nią niewyraźnie. Przejechała dłonią po nagich ramionach – kleiły się od potu, ale nie zdziwiło jej to; w końcu lipcowe noce bywały niezwykle parne.
– Muszę się ogarnąć – powiedziała głośno, krytycznie patrząc na swoje odbicie – a ono odpowiedziało jej równie pogardliwym spojrzeniem.
Telewizor grał w tle, gdy robiła sobie śniadanie – dziś wykonała poranną rutynę znacznie szybciej niż zwykle. Nie było melodyjnego podśpiewywania pod prysznicem, porannej konwersacji z czajnikiem ani porównywania faktury kilku par dżinsów, zanim zdecyduje, które najlepiej będą dziś na niej leżeć. Do tej pory nie wierzyła w Klątwę Okropnego Poniedziałku, ale dzisiaj nie mogła zmusić się nawet do zwykłego uśmiechu, więc powoli zaczęła podejrzewać, że jednak rzeczywiście coś w tym jest.
Podgłośniła telewizor i położyła talerz z kanapkami na kolanach – okrzyki radości rodziny nawróconej na jedynego właściwego operatora skutecznie zagłuszały jej własne myśli. Nie miała ochoty na jakiekowiek myślenie, pozwoliła więc sobie gapić się tępo w ekran, opierając głowę na dłoni i podgryzając sałatę. Zaraz wybije siódma – co oznaczało, że niedługo będzie musiała wyjść do pracy.
Nagle telewizor zgasł.
Zamrugała zdziwiona. Czyżby jakaś awaria?
Już chciała wstać, by iść popytać sąsiadów, czy u nich jest ten sam problem, ale po chwili telewizor znów się włączył. Na ekranie pojawił się jakiś mężczyzna – znała większość aktorów grających w reklamach, ale tego faceta widziała po raz pierwszy. Jak się wkrótce okazało, wcale nie był on aktorem grającym w reklamie.
Gdy przemawiał, chciwie chłonęła każde jego słowo, jednocześnie próbując trafić kanapką do ust.
– Oż w mordę jeża – powiedziała do siebie. Wyczuła, że słowa mężczyzny były wypowiadane zupełnie na poważnie, jednak całe to ogłoszenie wydawało jej się niemożliwe. Przecież nie mogło być końca świata.
Gdy tajemniczy prezenter skończył mówić, w telewizji znów zaczęły lecieć zwykłe reklamy. Wstała z kanapy i wyjrzała przez okno – słońce świeciło dokładnie tak jak zawsze i jak zwykle upierdliwie wpadało do środka przez szpary w roletach. Jakim cudem za rok mogłoby ot tak go zabraknąć?
Po drugiej stronie ulicy dojrzała sylwetki ludzi, którzy masowo powychodzili na balkony, by spojrzeć na niebo. Oni chyba też widzieli tę transmisję.
Zwykle jechała autobusem, ale dziś pragnęła pójść do pracy na piechotę.
O tej porze miasto było jeszcze w miarę spokojne. Samochody jechały, ludzie spacerowali, a sygnalizacja świetlna działała tak, jak powinna. Niby żadnych wyraźnych oznak nadchodzącej apokalipsy, a jednak Maggie czuła, że atmosfera jest ciężka jak niebo przed burzą. A może tylko jej się zdawało? W końcu niewykluczone, że z niewyspania źle zinterpretowała komunikat albo nawet przysnęła i to wszystko jej się zwyczajnie przyśniło.
A przynajmniej taką miała nadzieję.
– Cętka, weź ty zostaw tego jeża, już mu dziś chyba z pięć razy w pysk dałaś – odezwała się jej współpracownica z drugiego końca pokoju.
– Bądź tak dobra i nie mów nic przez chwilę, okej? – odpowiedziała jej Mag zduszonym głosem. Zaniepokojona Martina podeszła do niej.
– Wszystko gra?
Maggie nic nie powiedziała, tylko pokazała jej ekran telefonu. Na wyświetlaczu pod godziną jawiło się powiadomienie: Mama – 34 nieodebrane połączenia.
– O cholera.
– A żebyś wiedziała. – Drżącymi palcami napisała do Maize SMS-a, że jak wróci do domu to połączy się z nią przez komunikator. Schowała telefon do torebki i szybkim ruchem zdjęła kurtkę z wieszaka – wprawdzie noc była ciepła, ale Maggie jak zwykle wolała być ubezpieczona.
– Trzymaj się, do jutra. – Martina wykonała w jej kierunku ruch przypominający salutowanie.
– Dobrej nocy.
Siłą woli powstrzymała się przed wymyciem futra językiem – w końcu zwracanie kłaków to nic przyjemnego, przypomniała sobie. Sprawdziła tylko, czy wczoraj wieczorem zdążyła zasłonić okna, zanim powróciła do ludzkiej formy.
Podeszła do telefonu i wyłączyła alarm. Nad szafką wisiało lustro – podkrążone, na wpół przymknięte oczy spojrzały na nią niewyraźnie. Przejechała dłonią po nagich ramionach – kleiły się od potu, ale nie zdziwiło jej to; w końcu lipcowe noce bywały niezwykle parne.
– Muszę się ogarnąć – powiedziała głośno, krytycznie patrząc na swoje odbicie – a ono odpowiedziało jej równie pogardliwym spojrzeniem.
***
Telewizor grał w tle, gdy robiła sobie śniadanie – dziś wykonała poranną rutynę znacznie szybciej niż zwykle. Nie było melodyjnego podśpiewywania pod prysznicem, porannej konwersacji z czajnikiem ani porównywania faktury kilku par dżinsów, zanim zdecyduje, które najlepiej będą dziś na niej leżeć. Do tej pory nie wierzyła w Klątwę Okropnego Poniedziałku, ale dzisiaj nie mogła zmusić się nawet do zwykłego uśmiechu, więc powoli zaczęła podejrzewać, że jednak rzeczywiście coś w tym jest.
Podgłośniła telewizor i położyła talerz z kanapkami na kolanach – okrzyki radości rodziny nawróconej na jedynego właściwego operatora skutecznie zagłuszały jej własne myśli. Nie miała ochoty na jakiekowiek myślenie, pozwoliła więc sobie gapić się tępo w ekran, opierając głowę na dłoni i podgryzając sałatę. Zaraz wybije siódma – co oznaczało, że niedługo będzie musiała wyjść do pracy.
Nagle telewizor zgasł.
Zamrugała zdziwiona. Czyżby jakaś awaria?
Już chciała wstać, by iść popytać sąsiadów, czy u nich jest ten sam problem, ale po chwili telewizor znów się włączył. Na ekranie pojawił się jakiś mężczyzna – znała większość aktorów grających w reklamach, ale tego faceta widziała po raz pierwszy. Jak się wkrótce okazało, wcale nie był on aktorem grającym w reklamie.
Gdy przemawiał, chciwie chłonęła każde jego słowo, jednocześnie próbując trafić kanapką do ust.
– Oż w mordę jeża – powiedziała do siebie. Wyczuła, że słowa mężczyzny były wypowiadane zupełnie na poważnie, jednak całe to ogłoszenie wydawało jej się niemożliwe. Przecież nie mogło być końca świata.
Gdy tajemniczy prezenter skończył mówić, w telewizji znów zaczęły lecieć zwykłe reklamy. Wstała z kanapy i wyjrzała przez okno – słońce świeciło dokładnie tak jak zawsze i jak zwykle upierdliwie wpadało do środka przez szpary w roletach. Jakim cudem za rok mogłoby ot tak go zabraknąć?
Po drugiej stronie ulicy dojrzała sylwetki ludzi, którzy masowo powychodzili na balkony, by spojrzeć na niebo. Oni chyba też widzieli tę transmisję.
***
Zwykle jechała autobusem, ale dziś pragnęła pójść do pracy na piechotę.
O tej porze miasto było jeszcze w miarę spokojne. Samochody jechały, ludzie spacerowali, a sygnalizacja świetlna działała tak, jak powinna. Niby żadnych wyraźnych oznak nadchodzącej apokalipsy, a jednak Maggie czuła, że atmosfera jest ciężka jak niebo przed burzą. A może tylko jej się zdawało? W końcu niewykluczone, że z niewyspania źle zinterpretowała komunikat albo nawet przysnęła i to wszystko jej się zwyczajnie przyśniło.
A przynajmniej taką miała nadzieję.
***
– Oż w mordę jeża. – Mag stanęła jak wryta z lekko otwartymi ustami.
– No w końcu jesteś! Już myślałam, że zrobiłaś sobie przedkońcoświatowe wolne i nie przyjdziesz. I jak, co sądzisz? – zapytała Martina, podchodząc do zszokowanej kobiety i odgarniając włosy ręką.
Maggie odruchowo przetarła oczy, sprawdzając, czy nie dostała nagłych problemów ze wzrokiem. Nic się jednak nie zmieniło – jej współpracownica wciąż wpatrywała się w nią wyczekująco. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tego dnia twarz Martiny okalały ciemnorude loki.
– Oż w mordę jeża – powtórzyła drżącym głosem. – Ty się pofarbowałaś! – wykrzyknęła; kilku porannych klientów spojrzało na nią spod byka, więc uśmiechnęła się do nich przepraszająco.
– Nie drzyj się jak ten kot, co go w kłótni darli – ofuknęła ją koleżanka. – I tak, pofarbowałam się, dzięki że mnie uświadomiłaś. – Przewróciła oczami. – Pytałam, czy ci się podoba.
– Wygląda naprawdę nieźle... – zaczęła.
– Wyczuwam nadchodzące "ale"? – bardziej stwierdziła niż spytała Martina.
– ...ale chyba wolałam pierwotną wersję – dokończyła, patrząc z niepokojem na niższą kobietę – mimo dość niskiego wzrostu wkurzona Martina potrafiła być niebezpieczna.
Ona jednak tylko wzruszyła ramionami.
– Chciałam spróbować czegoś nowego – przyznała. – No i dziś wieczorem idę na imprezę do znajomej z czasów szkolnych, więc nie zaszkodzi trochę odświeżyć swój wizerunek. Szczęśliwie to tylko szamponetka, do sierpnia nie będzie po niej śladu. Dobra, to ja idę obsłużyć klientów, a ty weź się przygotuj do roboty – coś czuję, że dzisiaj będzie większy zapierdziel niż kiedykolwiek.
***
– A ty, co sądzisz o tym końcu świata? – zapytała Maggie, starając się przekrzyczeć gwar rozmów; tak jak przepowiedziała jej współpracownica, tego dnia lokal był wypełniony po brzegi, a żaden stolik nie pozostawał wolny na zbyt długo.
– Fajny żart – odrzekła tylko Martina, bawiąc się patyczkiem do mieszania kawy; Mag nadal nie mogła przyzwyczaić się do jej nowego wyglądu.
– Uważasz, że to zwykła ściema?
– No a jak wytłumaczysz to inaczej? Jakaś banda znudzonych dowcipnisiów chciała narobić zamieszania i nawet im to wyszło. Ludzie teraz będą odwalać cyrki, a potem zdadzą sobie sprawę, że zostali wkręceni i może podemolują trochę ulice by dać upust emocjom.
Maggie zamilkła na chwilę, przetwarzając w głowie słowa koleżanki.
– No nie wiem, to zabrzmiało dość poważnie. Poza tym, podobno opublikowali badania na ten temat, tylko nie miałam jeszcze czasu ich przejrzeć – ale tak czy siak, to raczej nie może być tylko zwykły kawał.
– Nie przeczytasz już tam tych dokumentów, rząd usunął stronę. Cześć, swoją drogą. Straszny tłum tu dzisiaj macie. – To Heather, jedna z ich stałych klientek, weszła do środka i podeszła do nich. – Ale na pocieszenie dodam, że na pewno w sieci krąży już mnóstwo kopii tych badań, więc raczej nie będzie problemu z ich znalezieniem. – Przeniosła spojrzenie na drugą kobietę. – Wow, Martina, wyglądasz jak królowa!
– Cześć i dzięki, jeszcze przekonaj do moich włosów Cętkę a postawię ci kawę.
– Nie ma mowy, przekonanie Mag do zmiany zdania to jak pojedynek lisa przeciwko stadu robo-psów. – Dziewczyna położyła banknot dwudziestolumowy na blacie. – Mrożoną latte poproszę – na zewnątrz gorąco jak w piekarniku a ja muszę skończyć pisać artykuł i nie mogę pozwolić sobie na przegrzanie mózgu.
– Już robię. – Martina podeszła do maszyny.
– O czym piszesz? – zapytała Maggie.
– O nadchodzącym końcu świata, a o czym innym? Wszyscy mówią tylko o tym – odpowiedziała Heather. – Telewizja, radio, gazety, portale społecznościowe – to wszystko przepełnione plotkami, dyskusjami i wypowiedziami ekspertów. Oczywiście ja też zamierzam wtrącić swoje trzy lumiaki, nie ma opcji bym przegapiła taką sensację! A co najlepsze, ten temat nie odejdzie tak szybko w zapomnienie – w końcu są badania, które rzekomo to potwierdzają – więc przez najbliższy rok będę mieć ręce pełne roboty. Ach, już widzę te trzymające w napięciu nagłówki, nie mogę się doczekać aż usiądę do laptopa!
Mag zauważyła, jak dziewczynie rozbłysły oczy i poczuła drobne ukłucie zazdrości. Heather od początku pracowała w swoim wymarzonym zawodzie, podczas gdy jej własne marzenia wciąż pozostawały tylko marzeniami.
Mag zauważyła, jak dziewczynie rozbłysły oczy i poczuła drobne ukłucie zazdrości. Heather od początku pracowała w swoim wymarzonym zawodzie, podczas gdy jej własne marzenia wciąż pozostawały tylko marzeniami.
– Ja za to nie mogę się doczekać, aż szef do nas dołączy. Na bank już kupił szampana. – Martina wróciła z kawą.
– Szampana? Dziś jakieś święto? – zapytała Heather.
– Można tak powiedzieć. – Kobieta uśmiechnęła się figlarnie.
– Nie bądź taka tajemnicza, powiedz o co chodzi – poprosiła Maggie.
– Pamiętasz naszą ostatnią piątkową kawę z szefem? No, to on opowiadał nam wtedy o swoim najstarszym synu, co się w dzieciństwie nabawił fobii przed jazdą samochodem – on i Sandra mieli z nim istny horror, gdy trzeba było gdzieś jechać – i chociaż teoretycznie już go z tego wyleczyli, to ten wciąż zapierał się, że świat musiałby się najpierw skończyć, by on poszedł wyrobić sobie prawko. Jestem więc p r z e k o n a n a, że dziś wieczorem Neil pojedzie do niego do domu i wyleje mu tego szampana na głowę, wręczając ulotkę szkoły jazdy. O matko, chciałabym być wtedy muchą siedzącą na popcornie i móc oglądać to na żywo! – Wszystkie trzy zarechotały, nawet Mag – znała pana N.O. na tyle, by wiedzieć, że czepia się on każdego słowa i nigdy niczego nie zapomina, co wielu ludzi doprowadzało do szału. Wizja zobaczenia konsekwecji nieprzemyślenia wypowiedzianych kiedyś słów wydawała się im niezwykle zabawna – zwłaszcza jeśli to N.O. miał w niej grać pierwsze skrzypce.
– W mordę jeża, jakbyś znalazła eliksir tymczasowej zmiany w muchę to błagam, podziel się – poprosiła Mag, ocierając łzy.
– Masz to jak w banku.
***
Maggie położyła głowę na świeżo wytartym blacie. Była wyczerpana wrażeniami z całego dnia. Przez myśli przemykały jej obrazy wspomnień – rozmów ludzi, zakładów dotyczących tego, czy koniec świata nadejdzie czy nie, szeptów przepełnionych równocześnie strachem i podnieceniem oraz intensywnego wpatrywania się w telefony, jakby były one kryształowymi kulami pokazującymi odpowiedzi na wszystkie pytania ludzkości.
Ta myśl przypomniała jej o tym, że czas zabrać swoje rzeczy z zaplecza i wracać do domu. Dźwignęła się z krzesła i dołączyła do Martiny, która wciąż tryskała energią – zgaszony kolor jej włosów totalnie nie łączył się z dziką i bezpośrednią osobowością. Wzdychając, wzięła komórkę do ręki i włączyła urządzenie.
– Oż w mordę jeża... – jęknęła.– Cętka, weź ty zostaw tego jeża, już mu dziś chyba z pięć razy w pysk dałaś – odezwała się jej współpracownica z drugiego końca pokoju.
– Bądź tak dobra i nie mów nic przez chwilę, okej? – odpowiedziała jej Mag zduszonym głosem. Zaniepokojona Martina podeszła do niej.
– Wszystko gra?
Maggie nic nie powiedziała, tylko pokazała jej ekran telefonu. Na wyświetlaczu pod godziną jawiło się powiadomienie: Mama – 34 nieodebrane połączenia.
– O cholera.
– A żebyś wiedziała. – Drżącymi palcami napisała do Maize SMS-a, że jak wróci do domu to połączy się z nią przez komunikator. Schowała telefon do torebki i szybkim ruchem zdjęła kurtkę z wieszaka – wprawdzie noc była ciepła, ale Maggie jak zwykle wolała być ubezpieczona.
– Trzymaj się, do jutra. – Martina wykonała w jej kierunku ruch przypominający salutowanie.
– Dobrej nocy.
***
Maggie siedziała w sypialni z laptopem na kolanach. Jedynymi źródłami światła oświetlającymi pokój były ostatnie promienie słońca wpadające przez okno oraz ekran włączonego komputera.
Maize odebrała połączenie zaraz po pierwszym sygnale – i, jak się wkrótce okazało, nie była sama.
– Cześć mamo, cześć tato! – Mag starała się zrobić dobrą minę do złej gry i uśmiechnęła się do rodziców, jednak oni zachowywali poważny wyraz twarzy.
– Maggie.
– Cześć, córcia.
– Dlaczego cały dzień nie odbierałaś telefonu? - Mag spodziewała się tego pytania.
– Miałam telefon na zapleczu, a dziś był bardzo ciężki dzień w kawiarni. Przepraszam, jakbym usłyszała dzwonek to bym odebrała – wytłumaczyła się.
– Nie słyszałaś też, że ogłosili datę końca świata? – zapytał Rainer.
– Jasne że słyszałam, nawet miałam tę, hmm, "przyjemność" obejrzeć oryginalną wypowiedź w telewizji.
Twarz Maize stężała jeszcze bardziej, o ile było to możliwe.
– I nie przejęłaś się tym?
– Przejęłam... ale okazało się, że nikt z mojego otoczenia nie bierze tego na poważnie, więc sama też przestałam. Wygląda na to, że to nic groźnego, inaczej ludzie by panikowali.
Maize i Rainer westchnęli jednocześnie. "To urocze, że dobrali się tak dobrze, że nawet wzdychają synchronicznie", pomyślała i uśmiechnęła się do siebie w myślach.
– To nie są żarty – powiedziała Maize. – Według legendy Apedemak co roku szuka śmiertelnika, który pomoże mu aktywować Niebiański Kamień i zniszczyć świat, w którym żyjemy. Za każdym razem jednak plan nigdy nie dochodzi do skutku, bo sługa zawsze zdąży przejrzeć na oczy i rezygnuje, a wtedy zostaje on zmieniony w garść gwiezdnego pyłu i kończy swój żywot. Ale w tym roku będzie inaczej – tak jest zapisane w gwiazdach. Pan Nieba w końcu zrealizuje swój złowieszczy zamiar.
– Jestem pewna, że to nie ma z tym nic wspólnego – przerwała jej łagodnie córka, patrząc matce w oczy. Wtedy zupełnie niespodziewanie zalała ją fala niepokoju – zdała sobie sprawę, że jej spokojne, ale pełne mocy spojrzenie nawiedziło ją w wczoraj w nocy i stało się początkiem rodzącego się w niej strachu – strachu, który dręczył ją odkąd otworzyła dziś rano oczy i który teraz wrócił ze zdwojoną siłą. Mimowolnie odwróciła głowę.
– Pamiętaj też, że stan niedowierzania nie będzie trwał wiecznie – wkrótce dojdą nowe potwierdzenia ekspertów i społeczeństwo przejrzy na oczy, a wtedy może zacząć masowo łamać prawo. Z miasta zrobi się dżungla i ludzie będą walczyć o przetrwanie – dodał ojciec.
– No dobrze, ale do czego zmierzacie?
– Wróć do domu – wypowiedzieli równocześnie, ale tym razem Mag nie zastanawiała się już nad urokiem rodzicielskiej synchronizacji.
– Nie mogę. A co, jeśli to wszystko okaże się kolejnym kłamstwem? Ludzie już wielokrotnie próbowali przewidywać koniec świata, a przecież wciąż wszyscy żyjemy.
– To nie to samo. Sami guru nauk astronomicznych prowadzili te badania, nie ma mowy o pomyłce – rzekł Rainer. – Kochamy cię i pragniemy twojego bezpieczeństwa. Kyira to stolica Andromedy, tam wszystko może się wydarzyć. Nie możemy ryzykować, że coś złego ci się stanie.
– Powiedział facet, który pół życia chodził spacerkiem do paszczy lwa i z powrotem.
Ojciec nie zdołał powtrzymać uśmiechu.
– Moja mała spryciula.
– Naprawdę, nie martwcie się o mnie, nie zamierzam wdawać się w konflikty z prawem – a jeśli poważnie zacznie się coś złego dziać, to biorę taksówkę, potem samolot i wracam na Perseidę, obiecuję. Po prostu nie mogę zostawić ot tak swoich przyjaciół, znajomych, pracy i dotychczasowego życia. Nie zamierzam też porzucać marzeń – skończyła dobitnym tonem. Maize spojrzała na nią.
– Zgoda. Ale przyjedziemy do ciebie niedługo z tatą. I zacznij odbierać te telefony, dobrze wiesz, że to nie był twój pierwszy raz.
– Tak, tak, dobrze i jeszcze raz przepraszam. Muszę kończyć, miłych snów.
– Dobranoc.
Połączenie się zakończyło, a siedząca przed laptopem kobieta poczuła się nagle niezwykle wyczerpana życiem. Ogarnęła się szybko i poszła do łóżka – jednak jeszcze przez długie minuty prześladowały ją strzępki dzisiejszej rozmowy z rodzicami, słowa tajemniczego prezentera i pogaduszki z Martiną oraz Heather. A także – gdzieś z tyłu jej głowy – impala, stojąca na wzgórzu i spokojnie skubiąca trawę.
W końcu Maggie zasnęła, umęczona niepokojącą myślą – że od dzisiaj świat, który znała, przestał istnieć.
I będzie coraz gorzej.
Opko może doczekać się poprawek, jednak samo przesłanie się nie zmieni.
Na wszystkich bogów Liodenu, ta opowieść pierwotnie miała liczyć maks. 800 słów, a wyszedł twór na ponad trzy tysiące. Mimo to był to dzień na tyle ważny, że nie mogłam sobie pozwolić na nadmiernie cięcie tekstu, więc mam nadzieję, że ta ilość nikogo nie przeraziła i że się dobrze czytało. Z góry mówię – nie martwić się, normalnie nie robię aż takich długich odpisów.
Pytania o wspólny wątek proszę kierować do mnie na pocztę (Discorda) lub pod KP Maggie – na razie nie szukam aktywnie wątku (wyjątkiem jest Zach, ten wątek jest już umówiony; czekam na powrót właścicielki).
Zachęcam do ewentualnego komentowania.
Koniec.
Na wszystkich bogów Liodenu, ta opowieść pierwotnie miała liczyć maks. 800 słów, a wyszedł twór na ponad trzy tysiące. Mimo to był to dzień na tyle ważny, że nie mogłam sobie pozwolić na nadmiernie cięcie tekstu, więc mam nadzieję, że ta ilość nikogo nie przeraziła i że się dobrze czytało. Z góry mówię – nie martwić się, normalnie nie robię aż takich długich odpisów.
Pytania o wspólny wątek proszę kierować do mnie na pocztę (Discorda) lub pod KP Maggie – na razie nie szukam aktywnie wątku (wyjątkiem jest Zach, ten wątek jest już umówiony; czekam na powrót właścicielki).
Zachęcam do ewentualnego komentowania.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Pisząc jako anonim nie zapomnij się podpisać!