•]••´º´•»Akcja wątku rozgrywa się: 18.07 - 20.08.665«•´º´••[•
Urlop - początek końca, którego nikt się nie spodziewał
18.07.665
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce i równie odmiennej planecie, równoległym wymiarze oraz czasoprzestrzeni z wizją bóstw o nadludzkich mocach, Rahen nie zapomniał o wzięciu jednego z ważniejszych przedmiotów.
– Naprawdę myślałem, że ją spakowałem, cholera. – Rudzielec przecierał nerwowo czoło, opierając się łokciem o szybę na miejscu po prawej od kierowcy.
– Wiesz, że Reb odbije jak zawsze, bo się przez to spóźnimy... – odpowiedział mu na to Zach, co wcale nie pomogło, bo na obliczu najlepszego przyjaciela poznanego jeszcze w czasach dzieciństwa odmalowało się poczucie winy. Dlatego spróbował inaczej: – ...ale wyluzuj, kupiłem jej melisę.
Parsknięcie Rahena zasygnalizowało, że owszem, rozbawiło go to, ale nadal w myślach przeszukiwał całe swoje wynajmowane mieszkanie w poszukiwaniach.
– To tylko pięć minut drogi. Damy radę. Najwyżej przyspieszę przed czerwonymi.
– Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby najgrzeczniejszy chłopiec w drużynie gazował w centrum miasta.
Zach posłał mu spojrzenie pełne niedowierzania, a jeden z braci Russellów pojął, że bez jego wiedzy robił to całkiem często.
– Nie wierzę…
– Przed tobą jeszcze całkiem sporo rzeczy do uwierzenia, z tego, co widzę.
Mężczyzna potrafiący przemieniać się w tygrysa bengalskiego zmienił w międzyczasie stację na tą, gdzie aktualnie podawano informacje o stanie na drogach. Wieść o korkach na jednej z autostrad wykrzywiła miny obydwojga.
– Pojedziemy skrótem – znalazł i na to rozwiązanie blondyn, kręcąc kierownicą, aby dostać się na osiedle rudzielca.
Wielki, bo aż siedmioosobowy Hyundai Grand Santa Fe wgramolił się na parking dość zgrabnie jak na tak potężną, srebrną landarę po raz drugi. Co prawda mocno wystawał z tyłu, dlatego Zach musiał go parkować jak najdalej, bo już kiedyś ktoś mało uważny zarysował mu klapę oraz tylny zderzak. Nie, żeby nie było go stać na odnowienie lakieru oraz wymianę wspomnianych części, ale młody mężczyzna nie lubił odwiedzać warsztatu samochodowego z powodu nudy podczas oczekiwania na naprawę w pobliskim centrum handlowym w zestawieniu z niemałymi pieniędzmi wiążącymi się z tym wydarzeniem.
– Dobra, to ja biegnę, a ty nie rób niczego głupiego – zastrzegł sobie Rahen.
– W sensie tego? – Zach włączył playlistę i podkręcił głośność na maksymalny poziom.
Pojazd dosłownie drżał w rytm bitu.
– CO JA MÓWIŁEM, ZACH?!
– ŻE MNIE UWIELBIASZ!
– NIE TO NA POCZĄTKU, TYLKO TERAZ!
– MAM ŚCISZYĆ?!
– NIE, ZACZĄĆ ŚPIEWAĆ!
Zach zaśpiewał część refrenu, a Rahen rzucił się ku kontrolce głośności. Wynikła bitwa. W końcu również doszli do porozumienia, choć zajęło im to o te dwie minuty więcej niż powinno.
Krótko po zniknięciu Russella w jednym z wielkich wieżowców w centrum Kyiry, zadzwoniła blondwłosa wadera, Alfa.
– Cześć, gdzie wy jesteście?
– Na parkingu. Przynajmniej ja. Rahen aktualnie biega po budynku – wyjaśnił jej w za dużym skrócie, co już ją podjudziło:
– Co tam się dzieje? – ten ton wskazywał na narastającą frustrację.
– Słuchaj, weź głębszy oddech i policz do dziesięciu, zanim ci to powiem.
– Tylko nie mów, że mieliście wypadek…
– Nie, to mniej poważne.
– Dobra.
– Rahen zapomniał ładowarki.
Mroczna cisza w słuchawce była jak groźba uderzenia piorunów. Słyszał nawet jej kolejne głębsze oddechy, więc w duszy docenił, że się starała nad sobą panować, w końcu to nie była całkowicie jego wina. On był jedynie pośrednikiem – pewnie powtarzała sobie w myślach. To Rahen zasługiwał na kazanie.
– Porozmawiam z nim potem na osobności – poinformowała go kulturalnie.
– Tylko wiesz jak trzeba z nim rozmawiać i kiedy o takich rzeczach. Poza tym naprawdę się przejął, nie chciał ci włazić na łeb dla zabawy.
– Och – wyrwało się Rebecce z wyraźnym zaskoczeniem.
Zach pamiętał początki zaznajamiania jego dalekiej kuzynki z tym głuptasem, co nie wychodziło w żadnej z form. Jako ludzie nawzajem sobie truli życie, a jako wilk i tygrys często dochodziło między nimi do krótkich spięć, jeśli nie nieco poważniejszych walk. Było więc wiele kłótni na każdej ze stref, a najczęściej wynikały one z tego, że w rzeczywistości panny Eckberg nie dochodziło do tylu losowych wypadków ani zapomnień, co w jego. Na zwykłych imprezach nie było z tym problemu, ale od etapu prawdziwego scalenia ich w swoistą rodzinę aka stado – odmienne temperamenty, a także niekoniecznie respektowane przez wszystkich pozostałych nawyki po prostu wychodziły na światło dzienne. Lata im zajęło dochodzenie do dzisiejszego poziomu, gdzie rozmawiają ze sobą na dosłownie każdy temat, rozwiązują nierozwiązywalne wcześniej kłopoty; w skrócie współ-egzystują.
– Skoro… Wiesz jak było.
– Tak, ale tak jak ci mówiłem: potrzebujecie czasu. Daleko już zaszliście, jest naprawdę cudownie w porównaniu z przeszłością.
– Naprawdę tak sądzisz?
– Serio – Zach wychylił się, żeby zobaczyć biegnącego od strony miejsca pasażera Rahena. – Zaraz będziemy po Jamesa, Peg i na koniec ciebie. Poślizg będzie minimalny, ustaliliśmy już inną trasę ze względu na korki. Jak potrzebujesz już teraz z nim pogadać, to wezmę cię na głośnomówiący…
– Zach!
Blondyn zaśmiał się w ten swój dobroduszny, ciepły sposób.
– Do zobaczenia, Reb!
Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że urlop się im znacznie wydłuży.
19.07.665
Słońce było niemiłosierne, grzało jakby miało w planach zemstę na ziemskich śmiertelnikach i szczególnie uwzięło się na już całkiem czerwoną Peg o porcelanowej karnacji. Rudowłosa na tylnym siedzeniu rozpływała się w skąpych ubraniach, bo większość jej ciała pokrywały kremy i filtry. Czarne okulary przeciwsłoneczne (należące do Rahena, zatem o męskiej stylistyce) zsunęły się na jej nos, a biała czapka z daszkiem przekrzywiła. Prawdopodobnie położyłaby nogi na Jamesa, gdyby po jego lewej nie siedziała równie sfatygowana blondynka w bardzo podobnym komplecie ubioru, ale z mniejszą ilością filtru przeciwsłonecznego. Młody, dość chudziutki chłopaczek pomiędzy nimi z całkiem nowym dodatkiem w postaci piegów spotęgowanych w liczebności na nosie oraz reszcie partii jego już całkiem opalonego oblicza, nie do końca wiedział jak się pomiędzy nimi znalazł. Mogło to mieć wiele wspólnego z tym, że Rahen wystrzelił jakby go coś goniło, kiedy wyszedł pomysł o wyjeździe na obiad do McDonalda i był pierwszy przy drzwiach dla pasażera obok kierowcy. Tłumaczył to lepszym gustem muzycznym od reszty zebranych i tym, że przynajmniej jest ktoś od kontroli radia, bo Zach jako kierowca musi się przecież skupić na drodze. Tak naprawdę oboje śpiewali w duecie swoje ulubione kawałki oraz zachowywali w sposób, który Rebecca określiłaby mianem: „niedorzecznie infantylnego”, a James natomiast: „idiotycznego, ale wszyscy się już z tym pogodzili, że w swojej obecności stanowią połączenie jednego mózgu oraz obniżają sobie nawzajem iloraz inteligencji”.
Wyjechali spokojnie w południe na autostradę, gdzie osiągali spore prędkości, poszukując tym samym wybranej demokratycznie burgerowni (w rzeczywistości Rahen uniósł dwie ręce, ale zorientowali się po czasie).
– Czy wszyscy już zdecydowali, co chcą zjeść? Zamówię w samochodzie, więc nie będzie wysiadania!
– Tak! Będzie można do toalety?! – Reb i Peg prychnęły siostrzanym, poirytowanym głosem jednocześnie.
– Byle szybko – polecił Zach.
– Stary, ale wiesz, że w damskich zawsze są tak z trzy razy większe kolejki? – przypomniał mu całkiem trzeźwo Rahen, jak na kogoś, kto dziś rano leczył kaca kolejnymi shotami.
– James, weźmiesz Peg do męskiej, a ty Reb – zaproponował Zach, nie spodziewając się, iż tym samym dojdzie do wybuchu kolejnej wojny światowej na małą skalę we wnętrzu jego samochodu.
– Dobra, dobra – machnął charakterystycznie wolną dłonią w ramach wywieszenia białej flagi Zach. – Ale przyznajcie, że pomijając wasze zboczone skojarzenia, to byłaby najszybsza droga. Nie musicie koniecznie wchodzić przecież do ich kabin, tylko ich pilnować, jakby się okazało, że nie da się ich zamknąć!
– Nareszcie ktoś o tym pamięta – żachnęła się Peg, przypominając sobie swoją własną przygodę i dlaczego wtedy prawie spóźnili się na samolot. – W zasadzie tak mogę na to iść. Reb?
– Spróbujesz zrobić coś głupiego, tygrysie, to wyrwę ci wszystkie kończyny – wilczyca pod koniec przypadkiem cichutko warknęła, dając nieco upustu rosnącej frustracji, a śmiech Rahena na tą wypowiedź co jakiś czas w niektórych momentach przypominał mruczenie.
W tej atmosferze pełnej jeszcze innych gróźb, śmiechu oraz męczeńskiego wyglądu Peg – zjawili się u celu tej jakże krótkiej podróży. Po zatrzymaniu się w małej kolejce samochodów, wystrzeliły otwierane drzwi praktycznie na oścież niemal ze wszystkich stron. Czworo jeźdźców apokalipsy runęło na toalety w pobliskiej stacji benzynowej, a Zach wkrótce przycisnął czerwony guzik.
–Witamy, czym mogę służyć?
Zamówił całą listę ostatnich zachcianek swojego stada, starając się brzmieć przy tym jak najuprzejmiej potrafił. Pod koniec życzył osobie po drugiej stronie miłego dnia, a ta z wdzięcznością odpowiedziała mu tym samym. Najwyraźniej rzadko kiedy mają okazję na serwowanie obsługi ludziom pokroju Zacha. Wbrew sobie młody mężczyzna nawet uśmiechnął się do mikrofonu, choć wiedział, że w zasadzie kamery tego nawet nie zarejestrują ani nie przekażą obrazu dalej. Po chwili podjechał kawałek dalej, ponownie stając w kolejce oraz oczekując na zamówienie. Jego stado zdążyło powrócić akurat przed odbiorem, dlatego szybciej, sprawniej, a przede wszystkim łatwiej podawali sobie swoje papierowe torby, a napoje wciskali do odpowiednich pojemników we wnętrzu pojazdu.
– Zach, możesz mi wytłumaczyć dlaczego mam dodatkowego Happy Meala? – zapytał szczerze zaskoczony Rahen.
– Najwyraźniej wziął pod uwagę twój powolny rozwój – podpowiedziała „uprzejmie” Rebecca.
– Nie, były Pokemony. Wziąłem twojego ulubionego – odpowiedział na to Zach, spoglądając pod koniec prosto w tygrysie oczy, a ten wykonał to samo.
Przypominało to scenę rodem z romansu, ale James zamiast tego skojarzył to z czymś kompletnie innym:
– Ej, w sumie nie wydaje się wam, że tak zaczyna się większość horrorów? Grupka przyjaciół wyjeżdża po jedzenie, a potem wraca do domu, tylko w nim jest morderca albo jakiś potwór typu wendigo. Rozdzielają się z różnych powodów, ułatwiając mu zadanie, a policja nie jest w stanie kompletnie nic zrobić…
– James powinien mieć szlaban na Netflixa w najbliższym czasie – stwierdziła Rebecca, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Rozwijanie wyobraźni nie powinno być karalne, Reb – fuknęła Peg w obronie Jamesa. – Poza tym o dziwo ma rację…
– O matko, kolejna. Niech prawa fizyki mają nas w opiece – burknęła Reb, tym razem przewracając oczami.
Rahena i Zacha pochłonęła w tamtej chwili dysputa na temat ich Pokemonów, dlatego nie reagowali na ich dialog.
– Poza tym, Peg – James zwrócił się teatralnym szeptem w stronę młodej rudej.
– Hm?
– Mięso wendigo smakuje bardziej człowiekiem czy jeleniem, jak myślisz?
– W sumie nigdy o tym nie myślałam, ale to jest dobre pytanie…
– RAHEN, PODGŁOŚ TĄ CHOLERNĄ MUZYKĘ, BO MAM ICH DOŚĆ! – ryknęła Rebecca, zwracając na siebie uwagę dosłownie wszystkich, z czego dwoje spiskowców zareagowało jedynie złośliwymi chichotami.
26.07.665
– Idziemy na spacer, więc macie być normalni. Dotarło? – Rebecca spojrzała śmiertelnie poważnie na trójkę wielkich kotowatych, a pod koniec odwróciła się do orlicy na jej ramieniu.
Odpowiedziały jej zgodne pomruki i orli skrzek.
Wszyscy mieli obroże, a Peg dostała na nóżkę obrączkę z nadajnikiem GPS, gdyby przypadkiem ich poniosło pod wpływem instynktów w pogoń za jakąś ofiarą. Ostatnia taka akcja była dwa lata temu, ale od zaginięcia Peg wszyscy zaczęli być ostrożniejsi, zwłaszcza, że mieli ten sam stopień wpływu swojej formy na ludzki aspekt ich ciał.
Tak rozpoczęła się kolejna wyprawa mająca na celu zmęczenie towarzystwa na wieczór. Pozwalało to ulotnić się większej części głupich pomysłów męskiego grona, zwłaszcza, że planowali tym razem też upić nieco Zacha. Następnego dnia donikąd się nie wybierali. Od dwudziestego lipca wszystko się zmieniło. Wszyscy zdążyli już odebrać dziesiątki zaniepokojonych telefonów od rodziny, z czego nawet Zach takie dostał oraz wykonał. Zaplanowali ściągnąć ważniejszych członków za kilka tygodni tutaj. Przed tym jednak musieli się oswoić z poprawnymi wynikami obliczeń oraz prawdziwością co do pewnych dokumentów, które do tej pory zdołały dokonać ogromnego zamieszania dosłownie wszędzie.
Zdążyli ostatnio złożyć CV do ośrodka badawczego, w jakim aktualnie pracował dalej zgodnie z harmonogramem Zach. Wzięcie przez niego urlopu było w planach dopiero na początku sierpnia, bo wydłużyły im się pewne dość istotne badania, a on miał skolekcjonować do nich konkretne, całkiem pokaźne zasoby danych w najnowszym, napisanym przez niego samego programie.
Do Rebecci słabo docierało, że będzie najprawdopodobniej wynajmować swoje mieszkanie w Kyirze i z tych pieniędzy opłacać wzięty na nie kredyt oraz tutejszy wynajem u najlepszego przyjaciela (kuzyna) razem z całą resztą. Ostateczna przeprowadzka trwała ostatnie pięć dni, w jakich ściągnęli tutaj praktycznie wszystkie swoje rzeczy łącznie z samochodami. Zazdrościła Rahenowi, Jamesowi oraz Peg, że znajdowali się na stancjach, bo nie musieli się martwić o takie ilości kartonów oraz opłacać ciężarówki, które je tu zawiozła. Przepraszała ostatnio Zacha chyba piętnaście razy pod rząd, że zajęła mu pół garażu i obiecała sprzedać na najbliższym datowo pchlim targu, a te na wsi odbywały się całkiem często. Znalazła już kilku chętnych, ale bez wpłaconej zaliczki nauczyła się nie polegać na czymś takim. Cieszyło ją mimo wszystko choć minimalne zainteresowanie.
Koralia mimo wszystko nadal była ostoją spokoju, jaka skradła serca im wszystkim, a już w szczególności Zachowi. Tutejsi turyści wyraźnie tak jak oni przedłużyli sobie urlopy albo zużywali już całkowicie konta oszczędnościowe po rzuceniu pracy, skoro za rok nie miało być już niczego. Rebecca czuła się tak, jakby trafiła do wariatkowa, ale spokojniejszego skrzydła. W stolicy bowiem dochodziło już do poważniejszych zamieszek, a nawet napadów przez zorganizowane grupy przestępcze zwane slangowo mafiami. Jej racjonalne, przytomne podejście do życia nie pozwalało wpadać w panikę, choć gdzieś z tyłu głowy blondynki czaiły się myśli, aby samej zmienić się w waderę i pognać w nieznane. Rzecz jasna – tłumiła to wszelkimi możliwymi sposobami. Razem z nimi, czyli przyjaciółmi, była bezpieczniejsza, to było pewne. Do wilczej formy nie docierała wartość pieniądza ani cały ogrom ludzkiej wiedzy, jaką nabyła do tej pory. Wilk w jej środku myślał, że zdoła przeżyć starymi, powszechnie znanymi metodami, problem polegał na tym, iż się mylił i ona o tym doskonale wiedziała. Chcąc pozbyć się natrętnych myśli, spojrzała po raz kolejny na niemal bezchmurne niebo, gdzie brązowy punkt o potężnej rozpiętości skrzydeł szybował sobie jak gdyby nigdy nic. Peg przejmowała się tym chaosem najbardziej, a latanie pozwalało się jej odprężyć. Miała nadzieję, że po tym spacerze nieco zejdzie im tego napięcia. Najbardziej obawiała się o delikatną naturę irbisa, jaki rzadko kiedy dawał po sobie poznać, iż faktycznie w jego wnętrzu dochodziło do tak silnych reakcji emocjonalnych. Z pozoru wydawał się niebotycznie spokojny niczym zamyślony filozof, nie chcący nikogo obarczać swoimi myślami albo zasłaniał mroczne wizje zaraźliwym optymizmem. Nadal nie była pewna, kiedy dokładnie naprawdę jest rozbawiony, a kiedy stara się taki być przy Rahenie i Jamesie.
Tygrys tymczasem ścigał sobie w najlepsze panterę śnieżną na ogromnych połaciach ziemi, pokrytych jedynie łąkowym zielem wszelkiej maści. Co jakiś czas spomiędzy wysokich traw dostrzegała też czającego się w znacznie większej odległości Jamesa, ale jako puma potrafił być znacznie cichszy oraz przechadzać się dalej od całej reszty. Wiecznie się skradał, jakby polował albo próbował zaatakować znienacka. Rebecca szła wówczas spokojnie ścieżką wydeptaną przez wielu ludzi. W oddali majaczyło miasteczko z jakiego nie wydobywało się za wiele dźwięków ani jakichś intensywnych zapachów. Zdążyła się od czegoś takiego odzwyczaić. Jej wilczy nos łapał jedynie najbliższe, najintensywniejsze wonie kwiecia. Mogłaby zamknąć oczy i nazywać je z pamięci, wskazać położenie każdego z przyjaciół czy powiedzieć ile dokładnie musi wykonać kroków do niedalekiego lasku lub dalszej, głębszej puszczy. Ilu ludzi dokładnie teraz przechadza się tak jak oni po Koralii, gdzie jest najwięcej turystów… Dlatego też nie była zaskoczona, kiedy poczuła pot młodej kobiety w przedziale wiekowym Jamesa oraz Peg. Zdawała sobie sprawę z tego też, że koty oraz orlica zdążyli się o tym dowiedzieć dwa razy szybciej od niej.
Reb odwróciła się na pięcie, słysząc już wyraźne kroki nieznajomej. Młoda brunetka w koku oraz z plecakiem na plecach dreptała tą samą ścieżką, a kiedy ją zauważyła – praktycznie ze skromną torebką oraz w sandałach, to uniosła wysoko brwi. Po kilku milisekundach jednak pewnie Rebecca wydała się jej jedną z miejscowych zamiast turystek, co dla niej samej okazało się nawet przyjaznym doznaniem… Gdy tylko to sobie uświadomiła, jak szybko zaczęła przypominać „wiejską kobietę” w kitku, z którego wystawały pojedyncze pasemka, podrygujące na leciutkim wietrze.
– Dzień dobry, wie pani może gdzie dokładnie w Koralii jest apteka? – zagadnęła ją, klikając coś na telefonie. – Strasznie słaby tu zasięg, praktycznie jakbym za granicę wyjechała.
– Ekhm – wyrwało się Reb, jak zwykle, gdy obliczenia wychodzą jej szybciej zamiast składanie liter w konkretne słowa, a te w wypowiedzi. W myślach zazwyczaj brzmią według niej mądrzej niż wypowiadane na głos. W trakcie tego procesu zdarzało się jej wydobyć coś z siebie, co niekoniecznie wskazywało na cokolwiek sensownego.
– W zasadzie to mieszkam tu po raz kolejny, teraz jestem od tygodnia, ale nie znam się aż tak dobrze na rozkładzie uliczek… – przyznała się z lekkim poczuciem winy. – …ale jest ktoś, kto byłby w stanie panią poprowadzić, jeśli zgodzi się pani na przewodnika w innej formie.
– Co…
Nie zdążyła dokończyć, a jej oczom ukazał Książę Śnieżek o chabrowym odcieniu tęczówek, który wskoczył zwinnie na głaz.
– To Zach – przedstawiła wielkiego kota dziewczynie Rebecca. – Na mnie możesz wołać Reb, ponieważ statystycznie reaguje szybciej na własną ksywkę niż prawdziwe imię. Głównie to jego wina.
Najnowsza towarzyszka była gdzieś pomiędzy szokiem, a chęcią ucieczki, co jest jak najbardziej ludzkim, normalnym odruchem na widok tak wielkiego drapieżnika. Po chwili wróciła do rzeczywistości, spoglądając na blondynkę z niezrozumieniem.
– Tutaj przemiany są na porządku dziennym, prawda?
– Mieszkałam w Kyirze i też długo się z tym oswajałam, ale tak – Reb wzruszyła lekko ramionami z krzywym uśmiechem. – Poza tym on to uwielbia i wszystkich nas w to wciągnął, żeby spędzać tak część wolnego czasu.
Pokiwała głową w zrozumieniu, najwyraźniej będąc samej jednym z tego rodzaju ludzi, którzy czemuś takiemu mogą jakoś ulegać. Rebecca nie miała pojęcia tylko w co dokładnie, ale gdyby była zwykłym człowiekiem, to zareagowałaby całkiem inaczej. Przynajmniej ona tak uważała, pewności jednak nie posiadając.
– Maggie – w końcu też postanowiła się przywitać.
Obie podały sobie dłonie, a ten szalony irbis wydobył z siebie potulne miauknięcie i w znacznej odległości, ale również uniósł przednią łapę na ich wysokość jakby chciał ją im podać, co wywołało rozluźniający śmiech obojga kobiet.
– Tylko on zna dokładnie położenie najmniej istotnej rzeczy w Koralii, ale nie wzięliśmy ubrań na przebranie. Nie będzie ci przeszkadzać w takim wypadku towarzystwo trójki rozumnych kotów oraz orlicy w drodze do apteki? – Rebecca nie miała pojęcia, co innego dokładnie miała zrobić w takiej sytuacji i ta racjonalna część podpowiadała jej, że wówczas Maggie wybierze sobie kogoś innego na odprowadzenie jej do tego miejsca.
Postanowiła też później zaprosić ją na sąsiedzkiego grilla, gdzie stado byłoby w komplecie jako ludzie i mogłaby się zrekompensować za to dziwne spotkanie.
Wtedy z zarośli wydobył się tygrysi ryk oraz syczenie pumy – najwyraźniej między Rahenem, a Jamesem doszło do małej bójki podczas wyścigu do kamienia, na jakim siedział aktualnie sobie Zach.
– Tygrys to Rahen, a puma to James. Są braćmi, ale Zacha traktują jako kolejnego z nich, także w pewnym sensie są rodziną – wyjaśniła pojawienie się tej dwójki, która przystanęła po obu stronach Śnieżka.
– To z kolei Peg – Reb wyciągnęła rękę w prawo, aby ułatwić lądowanie orlicy na niej.
Ptaszyna przysiadła na jej nagiej skórze, nawet nie raniąc jej swoimi szponami. Naprawdę długo to ćwiczyły. Szybko z powrotem odleciała, chcąc jedynie się zaprezentować podobnie, jak wszyscy chłopcy. Maggie pochłonęło oglądanie zebranego wokół Reb stada, zapewne zapominając całkiem o powodzie zaczepienia pośrodku dróżki…
[Maggie?]
[24.07.665]
OdpowiedzUsuń– Przepraszam, ale wydaje mi się że zaszła pomyłka, przecież zamówiłem dwie filiżanki espresso.
Klient – młody mężczyzna w eleganckim ubraniu – wskazywał właśnie na dopiero co przyniesioną tacę. No tak, trzy latte i szklanka soku to zdecydowanie nie dwa espresso.
– To chyba miało trafić do nas. – Pomachała dziewczyna dwa stoliki dalej. Dzięki kolorowym, błyskającym bransoletkom na jej przedramieniu łatwo przykuła uwagę Maggie.
– Och, rzeczywiście. Przepraszam najmocniej. – Mag zabrała tacę i szybko przeniosła do właściwego stolika. Niestety gwałtowny ruch sprawił, że kawa i sok wylały się, tworząc plamę o nieciekawym kolorze. Przez krótką chwilę Maggie stała i patrzyła tylko na zaistniałą sytuację, jakby oglądała ją przez szybę. Ocknęła się dopiero gdy zdała sobie sprawę, że postacie obok niej krzyczą.
– Na gołębnik mojego świętej pamięci męża, co pani wyrabia?! – oburzyła się starsza kobieta, instynktownie odsuwając się na bezpieczną odległość.
– Ojej! – pisnęła mała dziewczynka siedząca obok niej.
– O matko, przepraszam, tak strasznie przepraszam! – krzyknęła Maggie, rzucając się po serwetki. –Nie, niech pani zostawi, zaraz to posprzątam!
Dziewczyna z bransoletkami już zaczęła usuwać rozlane napoje ze stołu, a słysząc prośbę kobiety uśmiechnęła się tylko.
– Nie ma sprawy, sama ciągle coś rozlewam – nawet gdyby pani się to nie przytafiło, to i tak ta kawa prędzej czy później wylądowałaby na mojej spódnicy albo na podłodze.
Maggie nie odpowiedziała, tylko pobiegła po ścierkę i płyn. Błyskawicznie uporała się z problemem, a gdy skończyła to zaoferowała, że odda klientkom pieniądze.
– Jeszcze raz przepraszam za całe zajście.
– Nic się takiego nie stało – odpowiedziała dziewczyna z bransoletkami i uśmiechnęła się współczująco. Na jednym z zębów błysnął diamencik. – Zapomnijmy o tym.
– Na pani miejscu nie bujałabym w obłokach w czasie pracy... albo przynajmniej się wysypiała – skwitowała cierpko najstarsza z kobiet.
Maggie ledwie powtrzymała się przed uniesieniem brwi. Przecież przed wyjściem ukryła cienie pod oczami makijażem, więc jakim cudem klientka tak łatwo wydała osąd?
– Oczywiście – powiedziała tylko. Miała nadzieję, że nie widać po niej zaskoczenia.
– Idźmy już, nie mam całego dnia – burknęła dziewczyna, na oko piętnastoletnia, której istnienia Maggie do tej pory nie zauważyła. Nastolatka spoglądała na nią spod byka.
– Tak tak, kochanie, już idziemy – babcia położyła dłoń na jej ramieniu i zwróciła się do Mag – Do widzenia pani, chociaż prawdę mówiąc chętnie ucięłabym sobie pogawędkę z pani szefem...
– Przepraszam, ale co w końcu z moją kawą? – wciął się wcześniej obsługiwany klient.
– Już, już robię – odpowiedziała Maggie, odgarniając luźne kosmyki ze spoconego czoła.
Mężczyzna zrobił uprzejmą minę i skinął głową, jednak Mag domyślała się, że był już lekko zniecierpliwiony. Odwróciła się, spoglądając na wychodzących ludzi. Za drzwiami jako ostatnia zniknęła długa, zwiewna spódnica w kwiaty.
***
– Martina...? – szepnęła Maggie do przyjaciółki.
OdpowiedzUsuń– Hmm?
– Czy starł mi się makijaż?
– Nie, jeśli pomalowałaś się na umarlaka.
– Nie mów, że w ogóle zapomniałam go zrobić...
– Będę trzymać buzię na kłódkę w tej sprawie – masz na to słowo skauta, którym nie jestem.
Na te słowa Mag pobiegła do łazienki i z przestrachem spojrzała w lustro. Blada twarz, fioletowe cienie wyglądające, jakby ktoś podbił jej oboje oczu i zaczerwienione białka zdecydowanie nie były przejawem dobrego samopoczucia.
Westchnęła. Mogłaby teraz pójść na zaplecze i zrobić sobie szybki make-up, ale wiedziała, że nigdy by się na to nie odważyła. Lepiej wyglądać jak zombie niż narazić się szefowi, pomyślała, przemywając twarz zimną wodą.
Ostatnich nocy praktycznie nie przespała. Śniły jej się puste sale i ciemne korytarze, ślepe uliczki, ludzie bez twarzy. Nie były to takie sny, z których budziła się z krzykiem. W najcięższym momencie po prostu otwierała oczy, mózg przyzwyczajał się do ciszy panującej wokół, nie rozumiejąc, że zagrożenie minęło; że tak naprawdę nigdy go nie było. A potem błyskały światła i ktoś z wyciem wpadał do pokoju...
Z trudem przychodziło jej zrozumieć, że miejsce, z którego ją wyrwano, również okazywało się tylko wytworem jej wyobraźni. Sypialnia wypełniona była błękitnym i czerwonym światłem, zza uchylonego okna wyła syrena. Kolejne przypadki interwencji policji i służb ratowniczych mnożyły się w zastraszającym tempie i powtarzały praktycznie każdej nocy. Pierwszy raz obudziła się przez pijanego kierowcę, który wjechał w rosnące przy ulicy drzewo. Drugi – jeszcze tej samej nocy – nastąpił przez, jak się później dowiedziała, próbę włamania do jednego ze sklepów z luksusową odzieżą znajdującego się niedaleko jej mieszkania. Wprawdzie policja tylko przejechała obok budynku, jednak dźwięk syreny był słyszalny dla jej wrażliwego ucha jeszcze długo po tym, jak pojazd zniknął z pola widzenia. Nie wiedziała wtedy, że tamte wydarzenia były tylko przedsmakiem koszmaru, który czekał ją podczas kolejnych nocy.
Przetarła zmęczone oczy dłońmi – oblanie się wodą trochę pomogło, zdawała sobie jednak sprawę, że długo tak nie pociągnie. Gdyby tylko mogła zostać tu choć chwilę dłużej!
Nagle drzwi skrzypnęły – Maggie aż podskoczyła – i odsłoniły drobną osobę stojącą w przejściu.
– Koniec rozmyślań Cętko, szef przyszedł.
***
Przez ostatnie dni Neil przychodził do kawiarni równo o piętnastej, aby pomóc swoim pracownicom w ogarnięciu przewijającego się przez lokal tłumu. Harowali jak mrówki, pragnąc zadowolić wszystkich klientów, których liczba od Dnia Ogłoszenia zwiększyła się diametralnie.
OdpowiedzUsuńJeszcze niedawno Maggie, rozdając zamówienia i balansując między stolikami, rozmyślała nad zmienioną atmosferą w lokalu. Wprawdzie kawiarnie stanowiły jedno z najpopularniejszych miejsc spotkań ludzi na mieście i nie zawsze wizyty te kończyły się pozytywnie, jednak teraz miała wrażenie, że w niemal każdym kącie rozgrywają się ludzkie dramaty. W ciągu zaledwie czterech dni wraz z Martiną zdążyła być już świadkiem zerwań, dziwacznych zakładów czy nawet próby pogodzenia się skłóconych przez lata członków rodziny, niestety bez skutku.
Jednak pomimo coraz częstszych incydentów wiele rzeczy nadal wyglądało tak jak dawniej, dlatego wciąż mogła posłuchać anegdot o turniejach szachowych czy opowieści o wyścigach samochodowych i jednocześnie łapać urywki najświeższych ploteczek ze świata celebrytów. Ale gdy tylko na ustach gości był się temat badań z obserwatorium w Laognie, przyspieszała kroku i zaczynała w myślach nucić jedną z piosenek usłyszanych w radiu.
Dziś jednak słyszała tylko szumy, a wszystkie głosy zlały się w jedno. Łapała się na tym, że momentami nie docierały do niej najprostsze polecenia; zdała sobie sprawę, że gdy stała przy półce z kawami, szukając tej właściwej, mimo najszczerszych chęci nie rozumiała tego, co własnie czyta, a etykiety zaczęły się rozmazywać. Wszystkiego dziś było za dużo, za głośno, za szybko. I tylko zapach świeżo parzonej kawy był czymś stałym, co nie przeszkadzało jej świadomości popłynąć gdzieś daleko.
– CHOLERA JASNA! – wrzasnął ktoś tuż obok niej. Śpiaca kobieta podskoczyła, przez dłuższy moment nie wiedząc, gdzie się znajduje. Przed nią zamajaczyła sylwetka pana N.O., wygiętego w przedziwny sposób i kurczowo trzymającego ekspres do kawy. Maggie musiała zamrugać kilka razy, aby w pełni powrócić do prawdziwego świata. – Dziewczyno, co ty wyrabiasz?!
– Ja...
Kilku najbliżej siedzących gości spojrzało się na nich z ciekawością – na szczęście panujący gwar nie pozwolił krzykowi dotrzeć do uszu pozostałych klientów. Neil odstawił ekpres na miejsce i wziął głęboki oddech, potem kolejny, a następnie policzył do dziesięciu.
– Później o tym porozmawiamy, teraz wracaj do pracy.
– Tak, dobrze – odpowiedziała.
I chociaż jej myśli w tamtej chwili były niezwykle chaotyczne, a ona sama czuła się jakby wyrwano ją ze snu umarłego, to zdała sobie sprawę, że właśnie przysnęła w trakcie pracy, a głos jej szefa zapowiadał, że ich późniejsza rozmowa nie będzie ani trochę przyjemna.
***
– Jestem bardzo spokojny i niewzruszony, całkowicie panuję nad swoimi emocjami – zaczął Neil, chodząc wokół stolika, przy którym siedziała Mag.
OdpowiedzUsuńDo głowy przyszła jej nagle bardzo absurdalna myśl – wydawało jej się, że właśnie wróciła do szkoły, a pracodawca to jej były nauczyciel fizyki, który krąży nad nią, miarowo uderzając linijką o dłoń, i robi jej wyrzuty za to, że rysowała w zeszycie w trakcie lekcji.
– ...a teraz wytłumacz mi proszę, dlaczego zachowujesz się jak nierozgarnięty uczniak, zaniedbujesz swoje obowiązki oraz nie słuchasz tego, co się do ciebie mówi – i lepiej zrób to szybko, zanim moja mantra przestanie działać i NAPRAWDĘ SIĘ WŚCIEKNĘ. – Grzmotnął w stół, a Maggie podskoczyła po raz kolejny tego dnia.
– Przepraszam szefie, ja... – urwała, gorączkowo zastanawiając się jak przedstawić mu wagę problemu możliwie szybko i sensownie.
– Jeśli układasz sobie teraz jakąś z kosmosu wziętą opowieść o psie co zjadł ci pracę domową tylko w wersji dla pracującego dorosłego to uwierz mi, że się na to nie nabiorę.
Ups. Właśnie pogorszyłam swoją sytuację, pomyślała Maggie. Może trzeba było od razu zacząć gadać? Szkoda, że wszystkie pokłady charyzmy uleciały w powietrze szybciej niż para z gotującego się garnka i nie umiała załagodzić sytuacji.
W końcu zdecydowała się postawić kawę na ławę – i tak gorzej być już nie mogło.
– Ostatnio się nie wysypiam – wyznała. Otworzyła usta, by kontynuować, ale N.O. niemal wpadł jej w słowo:
– No i wszystko jasne! Możesz już iść się pakować. Nie wracaj jutro – powiedział, kładąc umięśnione ramię na oparciu jej krzesła.
Maggie zastygła w niemym szoku.
– Słucham?! – wykrztusiła z siebie po krótkiej chwili.
– Nie pracujesz już tu. Szkoda, bo do tej pory byłaś naprawdę dobrym pracownikiem, ale wiedz, że nie mam zamiaru tolerować nagminnego spania w czasie pracy i niszczenia sprzętu.
– Nawet mnie szef nie wysłuchał!
– Dziewczyno, o mały włos nie rozwaliłaś jednego z moich ekpresów! Wiesz, ile on kosztował?! Jeszcze w całej historii istnienia tego lokalu nie zdarzyło się, by pracownik przysnął i strącił CHOLERNY EKPRES. To cud, że byłem wtedy tuż obok i zdołałem go uratować.
– Ma szef refleks, nie ma co – To Martina wyszła z zaplecza i, najwyraźniej słysząć całą rozmowę, próbowała rozluźnić napięcie.
– Jeszcze tu jesteś? – warknął Neil.
– Tak, w końcu ktoś musi dopilnować, żebyście się wzajemnie nie pozabijali. – Puściła do nich oczko. – Przypuszczam, że mantra się nie sprawdziła?
– Przecież że się sprawdziła, jestem spokojny i opanowany jak nigdy – odpowiedział.
– No nie wiem, mnie to bardziej wyglądało na furię dzika.
– Nie na za dużo sobie pozwalasz, Hanover?
– Nie. – Martina podeszła do nich i usiadła na stole jakby nigdy nic. – Wiem, że szef kocha kawę i najpewniej głaska te ekpresy jak nikt nie patrzy, ale nawet nie dał się Maggie porządnie wytłumaczyć. Przecież ona pracuje tu od prawie trzech lat i wylatuje przez to, że ostatnio nie jest w formie? To trochę nie fair, nie sądzi szef?
– Hanover. – Neil zmarszczył brwi, ale ton głosu wskazywał, że oburzenie powoli zaczyna ustępować rozbawieniu. – Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? Żeby mnie własna pracownica pouczała...
– Do usług.
Mężczyzna głęboko westchnął.
– No dobrze Maggie, przepraszam za tamten wybuch, masz teraz drugą szansę się wytłumaczyć dlaczego mój biedny ekpres prawie zginął.
Mag potarła czoło dłonią, chcąc odgonić nadchodzący ból głowy.
– Od wtorku policja ma interwencje w centrum – zaczęła, ważąc każde następne słowo – najpierw w środku nocy jakiś mężczyzna wjechał w drzewo rosnące w pobliżu. Rano dowiedziałam się, że zmarł w szpitalu. – Zwiesiła głowę. – A potem było jeszcze kilka wezwań w ciągu tej samej nocy.
– Już zupełnie poprzewracało się ludziom w tych pustych głowach – warknął Neil. W takich chwilach jak ta Maggie podświadomie wyczuwała wilczą formę swojego szefa, chcącą wydostać się na zewnątrz.
– Jest tak gorąco, że muszę spać przy otwartym oknie, ale wtedy słyszę wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Nie jestem w stanie zamknąć oczu, słysząc tę okropną syrenę, krzyki ludzi i wystrzały z pistoletów. Chciałabym móc coś zrobić, jakoś pomóc, ale wiem że jestem bezradna i to mnie dobija. Nawet, jeśli za oknem nie widzę, co się dzieje, to i tak wyobraźnia podsuwa mi najgorsze scenariusze. Chyba zaczynam poważnie świrować.
OdpowiedzUsuń– Rzeczywiście, słyszałam wczoraj coś o włamaniu do Marc&Cram, to prawie w samym sercu miasta. – Martina pogłaskała Mag po plecach. – Niestety Cętko, takie mamy teraz czasy, a poza tym życie w centrum nie jest usłane różami. Nie wiem jak ty tam żyjesz.
– Wszystko było dobrze, dopóki nie ogłosili tego przeklętego końca świata... – mruknęła. – Teraz ciągle coś. W dodatku to lato jest upalne jak nigdy, nawet gdy pracowałam w Laognie to nie było chyba aż tak gorąco.
Neil podrapał się po policzku.
– Rzeczywiście źle to wygląda, ale to pierwszy tydzień, a część ludzi zawsze musi wierzyć na słowo wróżkom z telewizji. Może powinnaś zrobić sobie urlop, pojechać gdzieś gdzie jest spokojniej i przeczekać tę falę?
– Jest środek sezonu, poradzicie sobie we dwoje? Poza tym trochę boję się zostawić mieszkanie bez opieki na dłużej, no i ktoś musi podlewać kwiaty – powiedziała Maggie.
– Jakoś sobie poradzimy. Pogadam z moją siostrzenicą, może zechce pomóc wujkowi i sobie dorobić – odpowiedział. Wyglądało na to, że złość mu już przeszła; zmarszczki na czole się wygładziły.
– A ja mogę przychodzić i podlewać ci te kwiaty, chociaż nie wiem po co hodujesz zielsko w domu – dodała Martina – i, tak zupełnie przy okazji, będę sprawdzać czy budynek przypadkiem nie stanął w ogniu czy coś.
– Przestań, to nie jest śmieszne, w środę był pożar na poczcie...
– Dobra, już nic nie mówię. Wow, naprawdę musisz się wyluzować. – Niższa kobieta uniosła brwi.
– Polecałbym ci pojechać do Koralii, kiedyś jeździliśmy tam na wakacje całą rodziną by odpocząć od zgiełku. Dam ci namiary na dobry pensjonat, który prowadzi mój znajomy. Najlepiej jedź od razu do domu i zarezerwuj pokój, by już jutro rano móc wyjechać.
– Aż tak szefowi zależy na moich wakacjach?
– Co ci mam powiedzieć dziewczyno, lepiej tak niż miałabyś mi zniszczyć mój ulubiony ekspres albo zaserwować komuś płyn do mycia naczyń zamiast kawy.
– ...zaczynam podejrzewać, że N.O. to jednak skrót od Nie Odpokutujesz.
– Ciężko mi to przyznać, ale chyba masz trochę racji.
***
[25.07.665]
OdpowiedzUsuńNad ranem wyszła z domu, ciągnąc za sobą małą walizkę. Plecak turystyczny minimalnie podskakiwał z każdym jej krokiem, gdy przechodziła przez osiedlowe podwórko. Zatrzymała się na chwilę koło jednej z latarni i obejrzała za siebie. W kilku oknach paliło się światło – czyżby inni również nie mogli spać?
Między nielicznymi drzewami zamigotały pierwsze promienie słońca.
Mimo wszystko będę tęsknić, pomyślała, ruszając przed siebie i dziękując w duchu za to, że miasto pogrążone było w ciszy; że żadna syrena nie zawyła, gdy szybkim krokiem przemierzała ulice, aby zdążyć na pociąg.
***
Na miejsce dotarła wieczorem.
Wysiadła z pociągu, powłócząc nogami. Była tak zmęczona, że przespała prawie całą podróż, jednak teraz zesztywniały kark dawał o sobie znać. Mimowolnie pomasowała szyję, gdy wychodziła z budynku, a potem wyciągnęła telefon z kieszeni spodni. Włączyła aplikację "Twój Przewodnik" i wpisała cel podróży, próbując zignorować sztywność w palcach. Pensjonat znajdował się na tyle niedaleko, że mogła iść na piechotę.
Szła więc drogą, odganiając się od komarów i mimo zmęczenia chłonąc atmosferę nowego miejsca. W Koralii była tylko raz, jako trzylatka, więc nie pamiętała zbyt wiele – a jednak odgłosy natury, szum drzew i cykanie świerszczy niosły ze sobą wspomnienia związane z domem i Maggie poczuła się prawie tak, jakby mieszkała tu całe życie. Brakowało tylko szumu morza.
Pensjonat okazał się być dokładnie taki sam, jak na zdjęciach na stronie internetowej, nad którą ślęczała poprzedniej nocy. Uznała to za dobry znak – drugi pojawił się, gdy procedura zakwaterowania się i zajęcia pokoju przebiegła szybko i sprawnie, a starsza kobieta stojąca przy recepcji okazała się być niezwykle miła i wyrozumiała dla nierozgarniętej dziewczyny z miasta, która ledwo stała na nogach.
Pokój był mały i czysty, o skromnym umeblowaniu, a jedynymi ozdobami pozostawały obrazy przedstawiające krajobrazy Koralii – Maggie była jednak zbyt zmęczona, aby się nad tym dłużej zastanawiać. Jak najszybciej wrzuciła ubrania do szafy, przebrała się i padła na świeżą pościel, chcąc w końcu odpłynąć w krainę snów – jednak pozostało do zrobienia coś jeszcze.
Wstała i otworzyła okno.
Zobaczyła niebo usłane ciężkimi chmurami, kołyszące się lekko gałęzie drzew rosnących na skraju polany oraz krzewy pełne kwiatów, ich kielichy ciężkie od deszczu, a do jej nozdrzy dotarł zapach lasu i mokrej trawy. Zero syren, zero błyskających wściekle świateł – nic poza uderzaniem kropel w spragnioną wody ziemię.
Odsunęła się i znów położyła się do łóżka.
I przespała spokojnie całą noc.
***
[26.07.665]
OdpowiedzUsuńPuma, tygrys i pantera spoglądali na Maggie wyczekująco.
– Miło mi. – Uśmiechnęła się. Pierwszy raz od dawna spotkała się z człowiekiem w jego drugiej formie, a grupka kotów siedzących przed nią przywołała wspomnienia z wypraw w dzicz, na które udawała się z mamą, gdy mieszkała jeszcze na Perseidzie. Wyzwoliło w niej to niespodziewaną chęć do dołączenia do nowo poznanych, również pod postacią zwierzęcia, jednak prędko zdusiła w sobie to uczucie.
Wtedy zdała sobie sprawę, że zapomniała, co było głównym tematem ich rozmowy.
– O czym my to...? – zawiesiła.
– Kwestia dotarcia do apteki u boku zwierzęcego przewodnika – odpowiedziała rzeczowo Reb.
– A, tak, jasne, nie ma sprawy, to będzie ciekawe doświadczenie. Mam tylko nadzieję, że nie jest to gdzieś na drugim końcu miasta, bo moje nogi wręcz błagają o śmierć. – Zaśmiała się niewesoło.
– Otarcia?
– W rzeczy samej. – Westchnęła. – Wiedziałam, że wyjście na długie zwiedzanie w tych sandałach to zły pomysł, ale jest tak gorąco, że nie widziałam innego wyjścia.
Jej nowa znajoma kiwnęła głową.
– To lato zdecydowanie wyróżnia na tle statystyk, jeśli chodzi o rekordowe temperatury. Dobrze, że chociaż drzewa dają trochę cienia – powiedziała. – No dobrze, to w takim razie prowadź Zach, zanim Maggie zmieni zdanie – zwróciła się do irbisa.
Kocur (chociaż Mag określenie to kojarzyło się bardziej z domowym robo-mruczkiem aniżeli przedstawicielem wielkich kotowatych) ruszył przed siebie, wyprowadzając ich z parku. Puma i tygrys niby szli razem z nimi, jednak nie uszło uwadze kobiety, że co chwilę zbiegali z drogi i wracali do beztroskiego ganiania się. Nad grupą zawisł cień – to orlica, przedstawiona jako Peg, leciała wysoko nad ich głowami, jakby wypatrując zagrożenia.
Maggie próbowała kilkukrotnie zacząć rozmowę, jednak żaden godny uwagi pomysł nie przychodził jej do głowy. Postanowiła skupić myśli na czymkolwiek innym niż dotkliwy ból w okolicy pięt i na boku małych palców i dlatego zaczęła sobie wyobrażać swoich zwierzęcych kompanów w ich ludzkich postaciach. Czuła się trochę niezręcznie w towarzystwie rozumnych zwierząt, samej pozostając w swojej pierwotnej postaci – a jednak w pewnym momencie pomyślała, że szkoda będzie jej się z nimi rozstać. Uciekła wprawdzie od koszmaru Kyiry, ale znalazła się też daleko od domu, pozbawiona towarzystwa przyjaciół. Zdała sobie sprawę, że jest tu dopiero pierwszy dzień, a podświadomie wyczekuje już powrotu.
Zach co jakiś czas odwracał się i lustrował ich wzrokiem, jakby sprawdzając, czy nikt się nie zgubił. Weszli już do strefy zabudowanej, gdzie co i rusz witały ich reklamy najróżniejszych sklepów i lokali. W powietrzu zaczął unosić się smakowity zapach pieczonego mięsa. W końcu jednak zabłysnął przed nimi upragniony, wielki czerwony plus.
– Dzięki wielkie za pomoc, bez was chyba prędzej trafiłabym do wnętrza Wielkiego Ciemnego Krzaka albo coś w tym stylu. – Obdarzyła towarzystwo promiennym uśmiechem i weszła do apteki, gdzie kupiła plastry, wodę utlenioną oraz maść pod oczy. Niestety zabrakło standardowych plastrów i musiała zadowolić się wersją dla dzieci.
Rebecca i reszta czekali na jej powrót pod sklepem. Pierwsze co zrobiła Mag to usiadła na pobliskiej ławce, zdjęła sandały, przemyła krwawiące rany wodą i zaczęła je zaklejać, pilnując by zrobić to dokładnie. Koty przyglądały się temu zabiegowi w milczeniu.
– Czy te plastry są w misie? – zapytała ostrożnie Reb.
– Raczej w szczeniaczki – odpowiedziała Maggie. – No cóż, innych nie mieli, a wolę mieć zranioną dumę niż zranione nogi.
– To rzeczywiście bardziej opłacalne.
Zach?
Wpis Mistrza Gry
OdpowiedzUsuńMaggie pokiwała tylko głową, kończąc zaklejać zakrwawione stopy. Przeniosła spojrzenie na kobietę stojącą obok i uśmiechnęła się niezręcznie.
– Jeszcze raz dzięki.
Wtedy rozbrzmiał dzwonek komórki, a Mag instynktownie rzuciła się do torebki, by sprawdzić, kto dzwoni.
– Przepraszam, muszę odebrać, to szef – powiadomiła swoich towarzyszy.
– W takim razie nie będziemy przeszkadzać. Do zobaczenia!
– Cześć! Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy! – krzyknęła za nimi. Odebrała telefon niemal w ostatnim momencie, słuchając jednocześnie słów N.O. i obserwując trójkę wielkich kotów oraz podążającą za nimi Rebeccę. Orlica zniknęła z pola jej widzenia.
Już nigdy więcej się nie spotkali.
KONIEC