20 września 2020

Od Maggie – Postrzelony w locie, zatrzymany w półobrocie

 [04.09.665]

– Też masz czasami takie wrażenie, jakby nad tobą wisiała wizja szalonej przygody, przyczajona jak kot na mysz? – zapytała Mag.
– Wizja czegoś szalonego – owszem, przygody – nie sądzę – odpowiedział Damien, biorąc łyk herbaty. – W tych czasach prędzej nabawisz się guza niż czegoś dobrego.
– Masz rację. – Westchnęła. – Ale po prostu czuję jak dni przeciekają mi przez palce. Odkąd wróciłam z Koralii moje życie jest szare i nijakie, wstaję rano, idę do pracy, a w pracy masa roboty, bo sierpień to wciąż wakacje i ludziom jakimś cudem nie nudzi się przychodzenie do nas na kawę. Przynajmniej władze miasta zadecydowały o zwiększonej liczbie patrolów  policja to chyba najciężej z nas wszystkich pracuje, aby chociażby odrobinę zwiększyć bezpieczeństwo, a jednak ten względny spokój sprawia, że szaleję z niepokoju, czekając na burzę – wyrzuciła z siebie niemal jednym tchem. Mężczyzna spojrzał na nią współczująco, a ona zapadła się głębiej w wiklinowym fotelu wyłożonym poduszkami. Przeniosła wzrok na swoje dłonie i zaczęła gnieść trzymaną w nich serwetkę. 
– Prawdę mówiąc jestem gotów się żałożyć, że większości z funkcjonariuszy nawet nie śniło się bagno, w którym obecnie siedzą po szyję, gdy wstępowali do służby  chociaż teoretycznie byli do tego przygotowywani.
– Racja, chociaż to też zależy od miasta. W stolicy jak zwykle najwięcej się dzieje i niekoniecznie są to dobre rzeczy. Czasem mnie to przytłacza – wyznała. – Rodzice też nie są zachwyceni, a poza tym niespecjalnie łatwo tu o rolę, jak się okazało.
– Nie myślałaś nigdy o przeprowadzce? – zapytał. 
– N-nie. – Wzdrygnęła się, czując powiew zimnego wiatru – to drzwi lokalu otworzyły się, wpuszczając do środka nowych gości. 
– Przynieść ci koc? – zaproponował mężczyzna.
– Dzięki, nie trzeba. – Uśmiechnęła się. – Wracając, to właśnie chodzi o to, że najpierw próbowałam swoich sił w Laognie, dopiero niedawno przeprowadziłam się tutaj, licząc na więcej szczęścia i możliwości. – Kąciki ust powędrowały w dół. – No i możliwości są, ale chyba nie dla mnie. Martina ciągle mówi mi że powinnam dać sobie spokój – i chyba powoli zaczynam ulegać.
Oboje długo milczeli, nie wiedząc jak dalej pociągnąć rozmowę. Mag przyłapała się na tym, że stara się wypić herbatę z pustego kubka. Damien za to patrzył w okno, opierając brodę na dłoni, od czasu do czasu zerkając ukradkiem na swoją towarzyszkę.
– Czy mogę zabrać? – To kelnerka podeszła do nich, wskazując na puste filiżanki i talerzyki. Mężczyzna spojrzał na Maggie pytająco.
– Tak, jasne – odpowiedziała. Gdy dziewczyna uporała się z zadaniem, wstali i zaczęli sie ubierać; Damien podał jej kurtkę z wieszaka.
– Miło jest czasem zostać ugoszczonym, zamiast gościć innych – zagadnęła Mag.
– Twój szef nie ma nic przeciwko temu, że chodzisz do konkurencji? 
– Mój szef o niczym nie wie i tak ma pozostać – zniżyła konspiracyjnie głos. Mężczyzna zaśmiał się tylko i odprowadził ją do wyjścia.


***

Podmuch wiatru popychał Maggie do przodu, jakby zachęcając do przyspieszenia kroku. Po wyjściu z kawiarni spacerowali z Damienem ulicami miasta do czasu, aż zadzwonił telefon, po którym mężczyzna przeprosił ją mówiąc, że ma nagły wypadek w pracy i musi natychmiast wracać. Kobieta przewróciła oczami na samo to wspomnienie – czy piastując ważne stanowiska naprawdę trzeba być na każde skinienie przełożonego? Jeśli tak, to nawet cieszę się, że skończyłam w kawiarni, pomyślała.
Chodziła po mieście bez większego celu, podziwiając oślepiająco jaskrawe bilboardy i chłonąc otaczające ją dźwięki. Spoglądała na pędzące samochody, na których powierzchni odbijały się światła lamp; przyglądała się wystawom sklepowym, jedne ledwie obdarzając spojrzeniem, inne zaś komentując cichym westchnieniem i myślą, że jak kiedyś będzie mieć więcej pieniędzy, to odwiedzi dane miejsce. Jej uszy wyodrębniły dźwięk postukujących obcasów kobiety, z którą właśnie się mijała – krótkie blond włosy i krwistoczerwona szminka przykuły uwagę Maggie, gdy próbowała sprawdzić, czy to ktoś jej znajomy. 
Huk.
Kobieta upadła.
Zszokowana Maggie odskoczyła, rzuciła się do ciała, a potem znów odskoczyła, gdy kolejna kula przemknęła tuż obok i trafiła w wystawową szybę. Drobne odłamki szkła pokaleczyły jej nogi, gdy straciła równowagę i upadła na chodnik. Po drugiej stronie ulicy padł kolejny człowiek – mimo hałasu panującego w centrum wyraźnie słyszała ryk bólu i przerażenia. 
Zaczęło się piekło.
Ludzie zaczęli wrzeszczeć, tłum ogarnęła panika. Kto zdołał, chował się we wnętrzach lokali, wskakiwał przez zbite okna do środka; niektórzy chowali się pod ławkami, zbiegali w węższe uliczki, ale strzelano nadal, z kierunku, którego Maggie nie mogła określić. Wrzeszcząc, zaczęła pędzić wraz z tłumem, nawet pół myśli nie poświęcając temu, że przez krzyk brakuje jej czasu, by wziąć oddech. 
Zderzyła się w biegu z jakimś chłopakiem i odbiła się od jego piersi, znowu upadając. 
– Uciekaj! – krzyknął, pociągając ją mocno za rękę i popychając do przodu, gdy już stanęła na nogi; sam pobiegł w przeciwnym kierunku, zwinnie przeskakując nad leżącymi ciałami i przewróconymi śmietnikami, prawie jakby brał udział w teatralnym przedstawieniu. Ogarnięta paniką Maggie nie myślała już za to, dokąd biegnie, nie szukała kryjówki – instynkt tylko napędzał szaleńczą ucieczkę. 
Usłyszała kolejne strzały i tak znienawidzone przez nią wycie syreny. Lodowaty dreszcz przeniknął ją całą, gdy zmęczona biegiem potknęła się o jakąś porzuconą kurtkę; runęła do przodu, w ostatniej chwili asekurując upadek rękami. Wydawało jej się, że prawe nie oddycha.
Następny huk, zdecydowanie bliżej niż poprzednie. 
Nie panując nad strachem, zaczęła się przemieniać, ubrania obezwładniły jej sylwetkę. Rzuciła się na ulicę, rycząc panicznie i z całych sił próbując zerwać je z siebie. Zatopiła kły w kurtce i rozerwała ją na strzępy, a spodnie przeorała pazurami. Uwiolniona, znowu rzuciła się w wir ucieczki. Nie dbając o to, gdzie biegnie, przemknęła tuż pod nogami jakiegoś faceta, o włos nie powodując wypadku.
– Co jest kurwa – wyrwało mu się, ale ona biegła dalej  nie zauważając nawet, że strzały już ucichły.
Udało jej się jeszcze trochę oddalić, gdy powietrze przeciął dziwny świst. Lamparcica, uwięziona w mocnej sieci, pragnęła wyrwać się z kolejnej pułapki, ale przemiana i morderczy bieg wyczerpał jej siły. Zamknęła oczy, a wszystkie członki opadły bezwiednie.
– Spanikowany lampart raz! – zakrzyknął obcy głos. Wyczuła w pobliżu zapach drugiego człowieka.
– Spokojnie, nic ci nie grozi, już po wszystkim – usłyszała tylko; resztę słów zagłuszyło bicie serca.


Karo? Spoko, ona zaraz dojdzie do siebie.

16 komentarzy

  1. Od Karo
    [04.09.665]

    Podczas pierwszego huku próbował się ukryć. Wystraszył się, lecz wiedział, że strzały się są skierowane w jego stronę. Próbował nawet przypomnieć sobie, jaki model pistoletu jest aktualnie używany, ale w jego pamięci nie było takiego dźwięku. Najprawdopodobniej była to broń ręcznej roboty, słabej jakości. Kierował się w stronę przeciwną od strzału.
    Podczas drugiego huku instynktownie ręka przylgnęła do lewego boku, w poszukiwaniu własnej broni, której nie posiadał przy sobie. Usłyszał go blisko siebie, a następnie dźwięk kuli odbijającej się od metalowego znaku, a następnie wpadającego rykoszetem na szybę zielonego SUV-a. Wbiegł w ciemną uliczkę, na końcu której zauważył dwóch policjantów, wpatrujących się w coś za nim. Moment później wiedział czego wypatrują, pod jego nogami przemknął rozpędzony lampart, wybijając go z równowagi. Wpadł w kałuże, przeklinając donośnie.
    Podczas trzeciego huku przerwał kunsztowne przeklinanie i wrócił do biegu. Kolejne strzały padały też z rąk policjantów. Dochodząc do radiowozu oparł się o granatową maskę. W jego stronę odwróciła się niska policjantka:
    - Proszę wejść do radiowozu...
    Kiedy wczołgał się do auta strzały ucichły. Koło niego, po lewej usadowiono młodą dziewczynę, owiniętą w złoty koc termiczny. Z prawej strony usiadł młody chłopak, z jakąś dużą torbą w ręku, najpewniej treningową. Jechali tak parę przecznic, w wyjątkowej ciszy. Stanęli przy dużym, rozciągającym się na pół ulicy budynku. Nad wielkimi, automatycznymi drzwiami widniał duży napis "POLICJA", a pod nim ledwie widoczne nazwy wydziałów. Wprowadzili ich do środka, kierując w lewą stronę, w długi korytarz. Wsadzili Karo za srebrne drzwi. Za nimi ujrzał puste pomieszczenie. Biurko było przyozdobione ramką ze zdjęciami, na których była mała dziewczynka, czyżby córka policjanta stacjonującego tu? Na ścianach parę rysunków, choć Ivantow nazwałby to bazgrołami, ale dla rodziców musi być to niezwykle cenne. Później zobaczył coś, co zdziwiło, duże legowisko dla psa, choć duże to mało powiedziane, było ogromne. I podrapane ściany, czyżby osoba, która była właścicielem tego biura mieszkała tu? W swojej zwierzęcej postaci? Jego rozmyślenia przerwał mężczyzna wchodzący do "mieszkania". Lekki przetłuszczone włosy miał związane w niedbałego kucyka, powiesił brązową, sztruksową marynarkę na krześle, po czym na nim usiadł.
    - Pan Karo Ivantow? - zapytał się - Bardzo miło mi pana widzieć, niestety w takich okolicznościach, wydaje się pan bardzo miłym człowiekiem, proszę usiąść - mężczyzna mówił niezwykle szybko, swoim basowym głosem.
    Zaczęli rozmowę, były podstawowe pytanie typu: "Gdzie pan się znajdował w trakcie rozpoczęcia zamachu?" itp. Wyszedł paręnaście minut później z biura, zauważając wolne miejsce w "poczekalni" obok tej samej kobiety, którą spotkał w radiowozie.
    - Dziwna sprawa - zaczął.
    - To, że była strzelanina, czy to, że sjesE tu praktycznie naga? - dziewczyna może się nawet uśmiechnęła - Dosyć tu zimno, albo może mi się wydaje.
    Karo zaproponował jej swoją kurtkę, na co dziewczyna zareagowała entuzjastycznie. Później poznał jej imię.
    - Maggie? - zagaił - Nie słyszałem wcześniej takiego imienia...
    Przerwał mu pisk otwieranych drzwi, z których wyszedł kolejny pasażer wesołego radiowozu, baletnica.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od Mortadeli
    [04.09.665]

    Byłem lekko podirytowany. Od dziecka nie potrafiłem się odnaleźć w przeludnionych miejsach. Dookoła biegali zdenerwowani policjanci, a z odbiorników wydostawały się wezwania na miejsce strzelaniny. Zostałem wprowadzony do pomieszczenia, w którym miałem być przesłuchiwany za następną chwilę. Tuż przed zamknięciem drzwi udało mi się dostrzeć pozostałe osoby przebywające ze mną w radiowozie.
    Pies, który rozkuł mi ręce, okazał się być detektywem. Mężczyzna spojrzał się na mnie podejrzliwie; mierzył mnie swoimi jasnymi oczami, na chwilę zatrzymując na mojej leżącej na stole torbie. Założył ręce na pierś, po czym dołączyła do nas kobieta, zakładająca lateksowe rękawiczki. Zabrała się do przeszukiwania zawartości.
    Na zadawane pytania odpowiadałem szybko, lecz stres uniemożliwiał mi zachowanie spokoju. Cały czas się jąkałem i unikałem wzroku funkcjonariuszy. Na szczęście kiedy facet zaczął wątpić w moje słowa, otworzyły się drzwi. Stanął w nich wąsacz z radiowozu.
    - Dzień dobry, wolne? - spojrzał się zaskoczony. - Ojoj, sorry gregory, myślałem, że to kibel.
    Detektyw wygonił go z pokoju, jednak przed odejściem puścił mi oczko. Mężczyzna ciężko westchnął, popatrzył na swoje notatki. Uznał, że w sumie to nic na mnie nie ma i należy mnie wypuścić. Tak też się stało. Zostałem rozkuty, a w międzyczasie moja torba została zwrócona i nim się obejrzałem, byłem już przed wyjściem z komisariatu. Wzrokiem odnalazłem gościa sprzed chwili. Nieznajomy przedstawił się jako Karo. Wyglądał trochę groźnie przez tatuaże na rękach. Z tego powodu obejmowałem mój bagaż przy piersi, w razie jego ataku. Tuż przy rejestracji podeszła do nas prawie naga dziewczyna, otulająca się jedyne lekko zabrudzoną kurtką. Uśmiechnęła się lekko, przedstawiając się. W jej oczach można było dostrzec niewielkie iskierki.
    - Nie jest ci zimno? Może coś ci pożyczę? - zaproponowałem, rozpinając suwak. Wygrzebałem moją bluzę treningową, która przez różnicę wzrostu wyglądałaby na dziewczynie jak sukienka. Wyciągnąłem ją z zamiarem przekazania, jednak nowy znajomy natychmiast krzyknął.
    - O słodki Jezusku na biszkopcie, ale to wali! - wzdrygnął się, zatykając dłonią nos. Spojrzałem się na niego z poirytowaniem, jednak zaskoczeniem było odebranie ode mnie ubrania. Maggie szybkim krokiem udała się do łazienki, skąd wyszła opatulona moją szmatką. Oddała Karo jego własność, następnie zadowolona podziękowała, a ja wziąłem torbę na ramię. Wyszliśmy na zewnątrz, ciesząc się, że to już za nami.
    Na dworze powiewał lekki wiatr niosący chłodną bryzę. Słońce świeciło zza chmur, promienie otulały budynki. To był piękny widok. Na chwilę powróciły do mnie wspomnienia z tamtych lat. Ah, gdyby tak nigdy nie zgasło...
    Spojrzałem się w stronę mafiozy, ponieważ zaczął gderać coś o strzelaninie. Opowiadał swoją historię, potem wtrąciła się ona. Zostali złapani w tym samym czasie, ponieważ na siebie wpadli. Dowiedziałem się o postaci lamparcicy. Zaciekawiła mnie ta informacja, ponieważ zawsze pragnąłem zobaczyć kotowatego w akcji. Przyszedł mi do głowy pomysł zaproszenia jej na wspólny wypad w zwierzęcych postaciach. Może jeśli bardziej się poznamy?
    Zaczęliśmy spokojnie iść w trójkę jakąś ulicą. Sam nie wiedziałem dokąd, to dziewczyna prowadziła.

    [Nie mam pojęcia o co mi chodziło przez ten cały odpis, ale mam nadzieję, że zabierzesz nas do N.O. Coffee Here]

    OdpowiedzUsuń
  3. Od Maggie
    [04.09.665]

    Prowadzono ją przez nieskończenie długie korytarze, a jarzące się lampy sprawiały, że przed oczami miała ciemne plamy. Asekurowana była przez dwóch funkcjonariuszy — szli po obu jej stronach, a niska policjantka, która wiozła ją i jeszcze dwóch innych mężczyzn na komisariat, położyła lekko dłoń na jej ramieniu, jakby pilnując, by nie upadła. Niepotrzebnie — Maggie bez problemu mogła ustać na nogach, które, choć zmęczone szaleńczym biegiem, nie wykazywały żadnych niepokojących objawów. Chłód i spokój panujący w budynku powoli uspokajał jej mocno bijące serce, a zimno podłogi przenikajace bose stopy otrzeźwiło umysł, zaczęła więc zastanawiać się, gdzie ją prowadzą i w jakim celu. Może w ataku paniki skrzywdziła jakiegoś człowieka? Lodowaty dreszcz spłynął po jej ciele, lecz nie miał nic wspólnego z tym, że obecnie jej jedynym ubraniem była kołdra termiczna.
    — Proszę — odezwał się głos zza drzwi. Policjant otworzył je i puścił kobiety przodem.
    W pomieszczeniu panowała jeszcze niższa temperatura niż na korytarzu, o ile było to w ogóle możliwe. Wewnątrz uwagę Maggie przykuł barczysty mężczyzna siedzący naprzeciw; patrzył na nią spod byka, wąskie usta miał zaciśnięte; według niej wyglądał jak ktoś skazany za morderstwo. Jasne oczy pozostawały praktycznie nieruchome, gdy siadała przed nim, zachęcona przez pozostałych funkcjonariuszy. To nieprzyjemne odczucie, jakie w niej wywołał sprawiło, że mimowolnie mocniej owinęła się folią. Promienie zachodzącego powoli słońca odbiły się na jej powierzchni, rozpryskując dookoła roztańczone plamki.
    Jedyną reakcją mężczyzny był uśmiech pełen politowania posłany znad przeglądanych papierów.
    — Maggie Wolfhand, lat dwadzieścia sześć? — zapytał; kąciki ust zdążyły już opaść.
    Skinęła głową. Policjant zawiesił się na chwilę nad dokumentami, a potem przyjrzał się jej badawczo.
    — Nigdy nie karana?
    — Nie.
    Wyglądał trochę jakby mi nie wierzył, pomyślała. Czy ja wyglądam na kryminalistę?
    — Czy pamięta pani jakiekolwiek szczegóły dotyczące dzisiejszej strzelaniny? Gdzie pani wtedy była, skąd strzelano, czy widziała pani napastników?
    Zamknęła na chwilę oczy, próbując sobie przypomnieć całe zdarzenie. Obrazy migały jej pod powiekami jak szalone, gdy opowiadała o swoim chaotycznym pędzie przez centrum. Była pewna, że wszystko jej się myli, że chyba kłamie w kwestii szczegółów i czuła przy tym jak jej dłonie się pocą i jak bardzo rozgrzany ma kark. Mężczyzna jednak nie mógł przecież o tym wiedzieć — chyba, że poprosiłby ją o podanie ręki — dokończyła więc historię bez żadnego nadprogramowego mrugnięcia okiem.
    Funkcjonariusz spojrzał na nią uważnie i surowo, jakby zastanawiał się, jak najlepiej zganić nieposłuszne dziecko.
    — Zapomniała chyba pani o czymś.
    Zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
    — Potrąciła pani człowieka, będąc w swojej zwierzęcej formie, zdaje sobie pani z tego sprawę?
    Do tej pory nie pamiętała momentu, gdy jako lampart przemknęła spanikowana pod czyimiś nogami; umknął jej on pod wpływem stresu, teraz powrócił do niej jednak z całą mocą i zadziałał jak gorący prysznic. Zawahała się. Nie była pewna co dokładnie się wtedy wydarzyło, jej instynkt wziął górę. Zwykłe potknięcie raczej nie mogło wyrządzić poważniejszej krzywdy, chyba że nieszczęśnik uderzył w coś głową... A czy przypadkiem tuż obok nie było hydrantu?
    Znów spojrzała na policjanta, otwierając szeroko oczy, usta minimalnie zakrywając dłonią. Złota folia zsunęła się z jej ramion o parę centymetrów.
    — Nie... prawdę mówiąc nie wiedziałam wtedy nawet, co robię. Chciałam po prostu stamtąd uciec, myślałam że zaraz mnie zastrzelą, nie zauważyłam go nawet...
    — Na szczęście nie odniósł żadnych poważnych obrażeń — przerwał jej, nie przestając patrzeć w oczy. — Zresztą powinna pani to wiedzieć, w końcu jechaliście razem w radiowozie.
    Przymknęła na chwilę oczy, przepełniona ulgą.
    — Dzięki Apedemakowi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy policjant po raz kolejny dopisał coś do swoich notatek, Maggie, zaintrygowana jego uwagą, próbowała otworzyć w głowie wygląd jadących z nią osób. Któremu z mężczyzn wisiała przeprosiny? Niestety, kolejne surowe spojrzenie przesłuchującego wypaliło całą jej wyobraźnię.
    — Wygląda na to, że jest pani wolna. — Wstał i zgarnął leżące dokumenty z biurka. — Dziękuję za rozmowę, może pani wracać do domu. — Poprowadził ją do drzwi; Maggie, choć pragnęła już wyjść i mieć to za sobą, nie mogła dłużej ignorować jednej rzeczy.
    — Zaraz, chyba nie zamierza mnie pan wypuścić na dwór w tym?! — Pokazała na koc termiczny, gdy wyszli na korytarz.
    — Obawiam się, że nie jesteśmy sklepem odzieżowym, droga pani. Niech pani zadzwoni po jakiegoś znajomego lub do rodziny, a teraz proszę wybaczyć, ale mam bardzo dużo pracy. — Zakluczył drzwi i szybkim krokiem się oddalił.
    Cudownie, czeka mnie chyba telefon do Martiny. Najpierw jednak chciała znaleźć i przeprosić mężczyznę, którego potrąciła na chodniku, poszła więc popytać o pozostałych świadków, a potem usadowiła się na krześle w poczekalni. Podobno w pomieszczeniu obok przesłuchiwano jednego z nich, liczyła w duchu, że to będzie ten właściwy.

    ***

    — ...i wtedy wyskoczył zza rogu ten szalony lampart i przebiegł mi między nogami, a ja zaliczyłem spotkanie pierwszego stopnia z kałużą. Skubaniec, chętnie bym się z nim policzył — opowiadał facet, od krórego pożyczyła wcześniej kurtkę. Choć był niewiele od niej wyższy, miał w sobie coś dzikiego i to sprawiało, że jej mięśnie napinały się w pierwotnym instynkcie ucieczki.
    — Właściwie to ja byłam tym lampartem — przyznała się, z jednej strony bojąc się jego reakcji, a z drugiej ciesząc się, że rzeczywiście nic poważnego mu się nie stało. — Strasznie przepraszam, nie panowałam wtedy nad sobą. Strzelili tuż obok mnie, spanikowałam. — Nie było to dla niej komfortowe po raz kolejny opowiadać o całym tym zdarzeniu, ale obcemu należało się chociażby jakieś wyjaśnienie.
    Mężczyzna spojrzał na nią, mrużąc lekko oczy, a ona poczuła, jak robi jej się gorąco ze stresu.
    — Daj spokój, zapomnijmy o tym... Maggie, tak? Ja jestem Karo. — Wyciągnął rękę ku niej, a ona — z pewnym wahaniem — ją uścisnęła. Wtedy zdała sobie sprawę, ze nie zna imienia zbawiciela, który pożyczył jej swój strój, aby nie musiała paradować wieczorem w samym kocu termicznym. Puściła dłoń Karo i odwróciła się; młody mężczyzna szedł troszkę za nimi, ale na tyle blisko, że z pewnością dobrze słyszał całą ich rozmowę.
    — Dziękuję — powiedziała tylko. Nie musiała tłumaczyć, za co. — Jestem Maggie.
    — Samuel. — Podali sobie ręce. Nie bez zdziwienia doszła do wniosku, że jego uścisk był prawie tak mocny jak ten, którym obdarzył ją Karo.
    — Trenujesz coś? — zapytała, wskazując na torbę.
    — Tak, zawodowe przepacanie dresów — wtrącił się drugi mężczyzna, patrząc znacząco na ciuchy, w które Maggie była ubrana.
    Wzruszyła tylko ramionami; na zewnątrz, mimo początku września, wiał zimny wiatr, skutecznie pokazujący jej, co było w tej sytuacji najważniejsze. Samuel przewrócił oczami.
    — Gdzie my właściwie idziemy? — zapytał. Dwie pary oczu zwróciły się na nią; oboje czekali na odpowiedź.
    — Pod moje mieszkanie, oczywiście. Spokojnie, to niedaleko stąd. — Pomimo spokojnego zdecydowania w jej głosie w głębi duszy wiedziała, że tak naprawdę nie było żadnego konkretnego planu i to podświadomość popychała ją w kierunku bezpiecznego domu. — Prędzej czy później będę musiała oddać ci twój strój, a wolę prędzej, bo domyślam się, że będzie ci on jeszcze potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  5. ***

    Zakluczyła za sobą drzwi i usiadła na chwilę na kanapie. Ciekawy dziś dzień, nie ma co, pomyślała, ściągając za duże na nią buty Samuela. Będzie co opowiadać w pracy.
    Przebrała się szybko; ubrała swoje ulubione jeansy i bluzkę, a na to cienki polar — jedyny, jaki miała. Kurtkę straciła podczas strzelaniny.
    Gdy wyszła, słońce już całkiem zaszło; jedynie lampy na ulicach i nieliczne jeszcze gwiazdy dawały trochę światła. Przekazała torbę z ubraniami niższemu z mężczyzn.
    — Jeszcze raz dziękuję. — Uśmiechnęła się ciepło. — To gdzie teraz? Może zaproszę was na jakieś piwo, co?
    — Szkoda byłoby się tak szybko rozstawać, poza tym znam dobrą miejscówkę. — Karo zatarł ręce. — Idziesz z nami, baletnico?
    — Dlaczego baletnico? — zapytała Mag, drżąc lekko z zimna. Mężczyzna ponownie uparł się, że pożyczy jej kurtkę, więc Maggie nie oponowała.
    — Na co dzień jestem instruktorem tańca. I tak, chętnie się przyłączę — odpowiedział Samuel. Mag zabłysły oczy.
    — Prowadzisz własną szkołę? — zapytała go, gdy już ruszyli.
    — Dokładnie tak, wynajmuję lokal w centrum.
    — Jak byłam na studiach to trochę tańczyłam, ale przez ostatnie lata nie miałam do tego głowy — wyznała. — Masz może jakąś wizytówkę czy coś? Chętnie bym do tego wróciła.
    — Coś by się znalazło. — Uśmiechnął się.
    Zatrzymali się dopiero przed dość obskurnie wyglądającym lokalem.
    — To jest ta "dobra miejscówka"?
    — Jak nie wejdziesz to się nie przekonasz — odparł Karo.


    Karo? Hasło: Mortadela na twarzy

    OdpowiedzUsuń
  6. Od Karo
    [04.09.665]

    Karo ruszył pierwszy, zostawiając za sobą resztę wesołej gromadki. Zacisnął palce na klamce i żwawym krokiem wszedł do środka, mrużąc oczy pod wpływem epileptycznego światła w lokalu. Następnie gestem zaprosił do środka Maggie i Samuela. Przecisnęli się przez parkiet, gdzie dotarli do baru. Gangster usiadł na jednym z krzeseł barowych.
    - Ej...! - krzyknął, wołając barmana stojącego nieopodal, po czym przerwał by przeczytać imię widniejące na plakietce. - Mark, podaj mi tu poproszę... trzy piwa, schłodzone lagery. Tak na rozgrzewkę.
    Wyciągnął zwinięty banknot i podał go barmanowi, ale wtem spotkał się z protestującą lamparcicą, która sama chciała zapłacić. Wyciągnęła własną kartę płatniczą z portfela i zapłaciła.

    ***

    Czas upływał tak samo szybko, jak alkohol w gardłach naszych bohaterów. Wciągnięci w rozmowę, nie zauważyli, że do baru wszedł pewien mężczyzna o dryblasowej sylwetce, a wraz z nim dwóch kolegów, o podobnej posturze. Dowiedzieli się o jego istnieniu, gdy na ramieniu Samuela poczęła ręka owego mężczyzny. Przez zaciśnięte zęby wycedził coś o tym, że baletnica zajęła jego miejsce. Wtedy do gry wszedł Karo, który bez zastanowienia orzekł, że nie widzi podpisu na krześle. Jeden z jego goryli szturchął go, a ten pod siły napastnika i niemałej ilości alkoholu przewrócił się na ziemię. Wokół ich zebrał się pokaźny tłum, niektórzy nawet skandowali o bójkę. Karo powstał tak szybko, jak się wywalił. Rozzłoszczony tym wszystkim wyprowadził kopnięcie prosto w piszczel tego największego, który upominał się o krzesło. Jeden z nich próbował uderzyć Karo, ale ten sprawnie unikał jego ciosów. Samuel i Maggie, nie przyzwyczajeni do takich sytuacji próbowali wycofać się z miejsca zdarzenia, ale ich drogie zabarykadował trzeci z przeciwników. Po paru minutach walki, w powietrzu zaczęły latać talerze, czy różne produkty spożywcze. W tym zapamiętana już na zawsze ryba, wypuszczona z rąk mężczyzny, który groził Samuelowi. Maggie zdążyła się uchylić przed latającymi owocami morza, gorzej było z samym tancerzem. Impet siły ryby uderzającej o twarz Samuela był tak silny, że się przewrócił. Nie dawali sobie rady z agresywnymi facetami. Karo już wyobrażał sobie, jak wrzucają go martwego do śmietnika na zapleczu.
    - Koniec zabawy! - usłyszał otwierające się drzwi i później owy krzyk.
    Dwóch mężczyzn weszło do środka. Czarne, skórzane kurtki błyszczały w świetle. Karo poznał twarze. Jego najbliżsi przyjaciele: Juniper i Nikolaj.

    OdpowiedzUsuń
  7. Od Samuela
    [04.09.665]

    Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego ci gangsterzy tak bardzo wkurzyli się o głupie miejsce. Przecież wystarczyło ładnie poprosić, żebym zszedł, prawda?
    Gdy ryba zsunęła się z mojej twarzy, doszedł do mnie ogromny ból pośladków. Jęknąłem głośno, masując obolałe miejsce. Tego było już za wiele. Najpierw przerywają mi miłe spotkanie, potem robią niemiłosierny hałas i na sam koniec atakują mój wyrzeźbiony tyłeczek?!
    Dalej czując na sobie resztki z talerza, szedłem wprost na wysokiego skurwibąka, który wcześniej się na mnie rzucił. Miałem zamiar mu porządnie przyłożyć, jednak poślizgnąłem się na martwej makreli, co sprawiło, że wpadłem mu prosto w ramiona. Ah, jakie to było romantyczne! Odchyliłem głowę i uśmiechnąłem się najpiękniej, jak tylko potrafię, żeby mi darował. Facet chyba nie zakumał, ponieważ znów popchnął mnie do tyłu, gdzie stała Maggie. Przewróciliśmy się razem, jednak mnie upadek nie zabolał poprzez amortyzację *wink wink*. Podniosłem głowę, a na mojej twarzy natychmiast pojawił się mały uśmieszek. Dziewczyna miała poczochrane włosy, w które wplątały się frytki. Podniosła się szybko do siadu, a gdy zobaczyła jak, rozbawiony jestem, fuknęła, równocześnie spychając mnie na bok. Syknąłem cicho z bólu, ponieważ tym razem oberwało moje biodro. Wstała dumnie, szykując się do ataku. Ja natomiast skupiłem swoją uwagę na wejściu. Zauważyłem dwóch kolejnych mężczyzn. Obaj byli ubrani na Harleyowców, co mocno mnie przeraziło. Wiadomo przecież, że mogliby złamać Karo jednym palcem. Nie tak, jak mnie — potrafię wyśmienicie walczyć. Gdybym chciał, od razu bym zdjął tych dwóch, którzy kłócą się o byle głupotę.

    Ignorując walkę odbywającą się tuż za mną, spoglądnąłem w stronę nowych postaci. Od razu mój wzrok zawiesił się na towarzyszu, który przywitał się z przybyłymi. Serce natychmiast zabiło mi szybciej, gdy cała ich trójka zmierzała w moją stronę. Ku mojemu zdziwieniu w trójkę ruszyli na pomoc Maggie, uprzednio podając mi ręce, abym mógł wstać z podłogi.
    Dziewczyna zwinnie omijała kolejne ciosy przeciwników. Jeden z nich nawet zdążył się przez nią potknąć i — o mało co — nie upaść. Skórzane kurtki szybko wkroczyły do boju. Sprytnie wymijali kolejne ciosy, a dzięki autorskim wymachom lewa-prawa-dół szybko udało im się zdobyć przewagę nad gangsterami.
    — Ała, kurwa, nie w szczepionkę! — wrzasnął jeden z nich, osuwając się na ziemię. Ten żałosny jęk wprawił mnie w dobry humor. Kąciki moich ust powędrowały w górę, a w moich dłoniach znalazła się ryba, którą dostałem w twarz.
    — A masz! Czujesz jaka smaczna? — zaśmiałem się, policzkując nią gościa. Jego oczy były przymknięte, a on sam ledwo zipał. Coś cicho też pomrukiwał, jednak znudziło mi się torturowanie go. Podniosłem się z przysiadu, po czym przeleciałem wzrokiem po moich towarzyszach. Rzuciłem tę biedną rybę gdzieś na bok, skinając głową do reszty.
    Cała nasza piątka udała się na zewnątrz baru. O tej porze na ulicach nie było już prawie nikogo. Ta totalna pustka trochę mnie przerażała. Zdecydowanie wolę, gdy wokół jest bardziej przyjaźnie.
    Karo porozmawiał krótko z — jak się wcześniej okazało — przyjaciółmi. Przedstawili się mnie i Maggie jako niejacy Juniper i Nikolaj. Niestety, nie mieliśmy szansy porozmawiać. Mężczyźni wsiedli na swoje czarne motory. Lakier pokrywający ich części lekko połyskiwał, co bardzo pasowało do kurtek chłopaków. Założyli kaski, po czym jeden z nich skinął do nas na pożegnanie. Nim się obejrzałem, zostaliśmy ponownie sami.
    Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że nawet nie wiem, który to był.

    OdpowiedzUsuń
  8. Od Maggie

    [04.09 - 05.09.665]

    Patrzyli na odjeżdzających mężczyzn, oblani światłem latarni. Zapach spalin, a po części może też i odurzające właściwości alkoholu sprawiły, że Maggie na chwilkę zakręciło się głowie, aż zmuszona była oprzeć się na ramieniu Samuela.
    — Przepraszam, przepraszam — mamrotała, wykonując jakiś dziwny gest ręką, ale jej towarzysz najwidoczniej nie miał nic przeciwko. Spojrzał za to na Karo i zapytał:
    — Twoi kumple to jacyś agenci, że przyszli tak naprawdę w ostatniej chwili?
    — Po prostu potrafią z kilometra wyczuć dobrą bójkę — uśmiechnął się drugi mężczyzna; Maggie mimo chwilowego zamroczenia dostrzegłą w jego oczach subtelny, tajemniczy błysk.
    — Swoją drogą, czy ktoś wie gdzie się podział ten barman? Nie widziałam, żeby włączył się w bójkę. A może go jednak dopadli i leży gdzieś nieprzytomny? — zaniepokoiła się dziewczyna i, ledwie zdążywszy opanować swój stan, skierowała się z powrotem ku wejściu, ale gdy już sięgała po klamkę, ktoś złapał ją za ramię i przytrzymał.
    — Chyba wiem, gdzie jest. — Karo uśmiechnął się i wskazał jej wychodzącą zza rogu postać. Za nią ciągnęła się smużka papierosowego dymu. — Nasz kolega widać potrzebował czegoś na rozluźnienie. Chociaż w sumie to mu się nie dziwię. Zwykłe zdechlaki i tyle, skąd takich biorą? Aż wróciłbym tam i jeszcze raz przetrzepał im mordy. — Zamachnął się pięścią i uderzył w powietrze. Gdyby ktoś miał w tym miejscu twarz, padłby zaraz jak długi, pomyślała Maggie.
    Zaczęli iść wdłuż ulicy; warkot motorów dawno zatopił się w nocnej ciszy (o ile noc w stolicy można faktycznie nazwać cichą).
    — Wyglądali na stałych bywalców, nie minęliście się kiedyś ani nic? — podjęła Mag, idąc między zagadniętym Karo a Samuelem, który przysłuchiwał się ich rozmowie z rękami schowanymi w kieszeniach.
    — Nie chodzę tam jakoś bardzo często — zachnął się mężczyzna. — Ale i tak nigdy ich tam nie widziałem. Pewnie to jakieś moczymordy z kompleksem niedojebania, sami się aż garnęli, by zarobić parę guzów.
    — Nie chcę ich bronić, ale... — zaczęła Maggie, u której słowa Karo aktywowała tryb obrony niewinnych (nawet jeśli są winni), ale on jakby wiedział, co zamierza powiedzieć i szybko wpadł jej słowo:
    — To ich nie broń. Zasłużyli sobie, chcieli zatłuc nam baletnicę i przeszkodzili w piciu piwa!
    — Rzeczywiście to dobra miejscówka była, nie ma co — wtrącił się Samuel. — Mają stronę na Facebooku? Bo dałbym im pięć gwiazdek za fenomelnalną obsługę, świetne atrakcje i szeroki wachlarz dostępnej broni.
    — Zwykle to bardzo przyzwoity lokal, tylko oni akurat musieli się przypałętać... Przynajmniej nikt z tłumu się nie wmieszał.
    — Myślicie, że ktoś zawiadomi o tym policję? — zapytała dziewczyna, sztywniejąc. — Dopiero co nas wypuścili, a i tak ten facet co mnie przesłuchiwał jakoś krzywo się na mnie patrzył. Nie chciałabym przechodzić tego po raz drugi.

    OdpowiedzUsuń
  9. — Jak ktoś patrzy na ciebie jak na łajdaka, spójrz na niego jak na jeszcze gorszego łajdaka. Niektórzy z policji lubią kozaczyć, choć nie mają czym, nie warto zawracać sobie nimi głowy — polecił jej Karo, poprawiając kurtkę; podobne nosili Juniper i Nikolaj, dwójka wybawicieli. Maggie zabiło szybciej serce na myśl o tym pierwszym i przez niechciane myśli nie usłyszała już kolejnych zdań. — I nie, nikt nas nie zgłosi, tacy jak tamci trzej nie lubią lizać butów psom, a randomy będą siedzieć cicho, by nie robić sobie problemów.
    — Nawet, gdy w grę wchodzi właściciel baru i potłuczona zastawa? — wytknął Samuel, chociaż po tonie jego głosu nie można było stwierdzić, że poważnie go to niepokoi, a raczej po prostu chciał się podrażnić z Karo.
    — Talerz to talerz, nie kosztuje fortuny. Przynajmniej myć ich nie będzie musiał. — Wzruszył ramionami, lekko potrącając Mag i wyrywając ją z rozmyślań.
    — I tylko ryby w tym wszystkim szkoda — podsumowal dramatycznie Samuel; Maggie, już przywrócona do świata żywych, parsknęła śmiechem, przypominając sobie scenę nokautu jednego z gangsterów w jego wykonaniu, dość oryginalną zresztą. Nawet Karo uniósł lekko brwi i kąciki ust, jakby niedowierzając, mimo że widział to na własne oczy.
    — I frytek. Szkoda, chciałam je dojeść — dodała dziewczyna i wróciła pamięcią do pojemnika z frytkami, które zamówiła do piwa dla całej trójki. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, jakby oczekując woni przypalonego tłuszczu — poczuła jednak jedynie wiszącą w powietrzu wilgoć mokrej trawy, nieprzyjemny odór obsikanych murów i, na samym końcu, nieco stłumiony zapach parkowych kwiatów. — Chłopaki, orientuje się ktoś, gdzie właśnie jesteśmy? — zapytała nagle takim tonem, jakby ich położenie wcale nie było dla niej niespodzianką, a pytanie stanowiło raczej jedno z tych pokroju "Ładną mamy pogodę, prawda?", gdy oczekujesz bezemocjonalnego pomruku zgody. W rzeczywistości Mag pierwszy raz znalazła się w tej części miasta, do tego nocą i fakt ten przytłoczył ją.
    — Eee, sekundkę. — Samuel wypatrzył znak stojący nieopodal i podbiegł sprawdzić, co jest na nim napisane. Ciekawe, jakby wyglądał na lodzie, przyszło na myśl dziewczynie, gdy na niego patrzyła. — Jesteśmy na ulicy Świętej Heleny — krzyknął do nich po drugiej strony drogi. — Kimkolwiek ona była — dodał, gdy przebiegli przez pustą jezdnię i zbliżyli się do mężczyzny.
    — Pewnie jakąś cnotką-niewydymką — mruknął Karo. — Ach, dzielnica kotowatych — to stąd te kwiatowe zapaszki. Gdzieś za rogiem jest park, chyba największy w Kyirze.
    Cała trójka pomyślała o tym samym. Mimo, że znali się od kilku godzin, alkohol uderzył im do głowy i nie chcieli się jeszcze rozstawać; zwłaszcza, że mogli się juz nigdy więcej nie spotkać. Szybko odnaleźli bramę do parku, zieloną od mchu i dzikiego bluszczu. Skrzypnęła nieprzyjemnie, gdy Karo ją otwierał i przytrzymał, by reszta mogła wślizgnąć się do środka przez wąską szczelinę. Wejście się zamknęło, a oni jakby przenieśli się do innego świata.
    Praktycznie nie widzieli nieba, tak gęste były korony dzikich, egzotycznych drzew rosnących na tych kilku kilometrach kwadratowych, nieskażonych ani smogiem, ani szpiegowską technologią, ani nawet jednym jedynym tknięciem ludzkiej dłoni. Zanim jednak mogli zabłębić się w tym gąszczu, niezwykle zadbanym pomimo pozornego chaosu, musieli się przemienić, głosiła stojąca przed nimi tabliczka z drogowskazem do przebieralni. Wzruszając ramionami wypełnili polecenie i po chwili zza przepierzeń wysunęły się trzy sylwetki: lwa, lamparta i warana. Trzy zwierzęta popatrzyły po sobie, jakby mierząc szanse. Waran wysunął język. Lampart przycupnął. Lew zaryczał.
    Byli gotowi. Dziś oni będą panami tej nocy.

    Karo? Co powiesz na mały wrestling? >:D

    OdpowiedzUsuń
  10. Od Karo
    [04/05.09.665]

    Karo ziewnął długo, w postaci wielkiego kota. Ruszyli przed siebie, niczym postacie z bajek. Od lewej: krokodyl (czy inny jaszczur), lamparcica i król dżungli. To nie mogło dobrze się skończyć. Widocznie się ścigali, a Samuelowi i jego krótkim nogom nie szło za dobrze. Lew spróbował się zaśmiać, ale wyszło jedynie, jakieś dziwne mruczenie. Biegali tak przez chwilę, gdy nagle zgubili gdzieś Mag. Karo zastanawiał się, jak można zgubić pokaźnych rozmiarów kota, ale po chwili wszystko się wyjaśniło. Z krzaków runęła na niego sylwetka lamparta. Już po raz drugi! Prawie by stratowali Samuela, ale ten zdążył się odsunąć. Kobieta zaczęła naparzać biednego lewka po mordzie, a ten w amoku nie dawał rady się obronić. Szybko jednak okiełznał potężną lamparcice i to on wyznaczał reguły owej bójki. Skończyło się na tym, że Maggie skapitulowała. Długo by tak jeszcze latali po tym placu, gdyby nie to, że na horyzoncie zaczęły pojawiać się promienie słońca. Cała trójka wróciła do przebieralni.
    - Wygrałem - rzucił Karo do Maggie, gdy wychodzili.
    - Byłam zmęczona... I pijana! Na trzeźwo lepiej by mi poszło - mruknęła dziewczyna.
    Wyszli z parku i ruszyli już do miejsc swojego zamieszkania. Na początek odprowadzili Maggie, a później Karo i Mortadela się rozłączyli.
    Mafiozo wszedł do swojego mieszkania i walnął się na łóżko.

    przepraszam :(

    OdpowiedzUsuń
  11. Yuuuhhhhh, I'm sorry, but ten wątek trochę nam się rozjechał i ten tego........... więc lepiej zacząć osobne wątki, right? Pesia, czekam na jakiś z tobą! A, no i przepraszam za to gówno pod spodem, ale serio nie wiem co odpisać na to opowiadanie Karo.
    ~Tom

    Czy to co robiliśmy wydaje się być nieodpowiedzialne? Zapewne tak, jednak czy dobrze bawiłem się tej nocy? To chyba bardziej niż oczywiste. Przeoczywiste, że tak, dlatego nie mogłem narzekać ani na zadrapania po wpadnięciu w krzaki, ani na wciąż trzymającą się mojej koszulki woń ryby z tamtego baru, która swoją drogą musiała być wyśmienicie przyrządzona. W końcu tamto miejsce też nie było jakimś znowu ciemnym zaułkiem, w którym byłoby łatwo o zatrucie... Okej, ale czy
    Niestety, wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć. Po całym dniu przeżyć i tak w końcu zostałem sam w swoim niewielkim mieszkaniu, w którym czuję się jak niedoszły więzień niestrzeżonego pudła.

    (no i przepraszam, że anonimowo, ale nie chce mi się logować, bo zmieniałem hasło i mam gdzieś zapisane, a nie chce mi się szukać XDDD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. upsi nie usunalem poczatku zdania ktore wywalilem

      Usuń
    2. jejuuu tomek ale z ciebie niezdara

      Usuń
    3. no dobra zamknij sie z ciebie tez

      Usuń

Pisząc jako anonim nie zapomnij się podpisać!