•]••´º´•»Akcja wątku rozgrywa się: 18.07 - 20.08.665«•´º´••[•
Urlop - początek końca, którego nikt się nie spodziewał
18.07.665
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce i równie odmiennej planecie, równoległym wymiarze oraz czasoprzestrzeni z wizją bóstw o nadludzkich mocach, Rahen nie zapomniał o wzięciu jednego z ważniejszych przedmiotów.
– Naprawdę myślałem, że ją spakowałem, cholera. – Rudzielec przecierał nerwowo czoło, opierając się łokciem o szybę na miejscu po prawej od kierowcy.
– Wiesz, że Reb odbije jak zawsze, bo się przez to spóźnimy... – odpowiedział mu na to Zach, co wcale nie pomogło, bo na obliczu najlepszego przyjaciela poznanego jeszcze w czasach dzieciństwa odmalowało się poczucie winy. Dlatego spróbował inaczej: – ...ale wyluzuj, kupiłem jej melisę.
Parsknięcie Rahena zasygnalizowało, że owszem, rozbawiło go to, ale nadal w myślach przeszukiwał całe swoje wynajmowane mieszkanie w poszukiwaniach.
– To tylko pięć minut drogi. Damy radę. Najwyżej przyspieszę przed czerwonymi.
– Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby najgrzeczniejszy chłopiec w drużynie gazował w centrum miasta.
Zach posłał mu spojrzenie pełne niedowierzania, a jeden z braci Russellów pojął, że bez jego wiedzy robił to całkiem często.
– Nie wierzę…
– Przed tobą jeszcze całkiem sporo rzeczy do uwierzenia, z tego, co widzę.
Mężczyzna potrafiący przemieniać się w tygrysa bengalskiego zmienił w międzyczasie stację na tą, gdzie aktualnie podawano informacje o stanie na drogach. Wieść o korkach na jednej z autostrad wykrzywiła miny obydwojga.
– Pojedziemy skrótem – znalazł i na to rozwiązanie blondyn, kręcąc kierownicą, aby dostać się na osiedle rudzielca.
Wielki, bo aż siedmioosobowy Hyundai Grand Santa Fe wgramolił się na parking dość zgrabnie jak na tak potężną, srebrną landarę po raz drugi. Co prawda mocno wystawał z tyłu, dlatego Zach musiał go parkować jak najdalej, bo już kiedyś ktoś mało uważny zarysował mu klapę oraz tylny zderzak. Nie, żeby nie było go stać na odnowienie lakieru oraz wymianę wspomnianych części, ale młody mężczyzna nie lubił odwiedzać warsztatu samochodowego z powodu nudy podczas oczekiwania na naprawę w pobliskim centrum handlowym w zestawieniu z niemałymi pieniędzmi wiążącymi się z tym wydarzeniem.
– Dobra, to ja biegnę, a ty nie rób niczego głupiego – zastrzegł sobie Rahen.
– W sensie tego? – Zach włączył playlistę i podkręcił głośność na maksymalny poziom.
Pojazd dosłownie drżał w rytm bitu.
– CO JA MÓWIŁEM, ZACH?!
– ŻE MNIE UWIELBIASZ!
– NIE TO NA POCZĄTKU, TYLKO TERAZ!
– MAM ŚCISZYĆ?!
– NIE, ZACZĄĆ ŚPIEWAĆ!
Zach zaśpiewał część refrenu, a Rahen rzucił się ku kontrolce głośności. Wynikła bitwa. W końcu również doszli do porozumienia, choć zajęło im to o te dwie minuty więcej niż powinno.
Krótko po zniknięciu Russella w jednym z wielkich wieżowców w centrum Kyiry, zadzwoniła blondwłosa wadera, Alfa.
– Cześć, gdzie wy jesteście?
– Na parkingu. Przynajmniej ja. Rahen aktualnie biega po budynku – wyjaśnił jej w za dużym skrócie, co już ją podjudziło:
– Co tam się dzieje? – ten ton wskazywał na narastającą frustrację.
– Słuchaj, weź głębszy oddech i policz do dziesięciu, zanim ci to powiem.
– Tylko nie mów, że mieliście wypadek…
– Nie, to mniej poważne.
– Dobra.
– Rahen zapomniał ładowarki.
Mroczna cisza w słuchawce była jak groźba uderzenia piorunów. Słyszał nawet jej kolejne głębsze oddechy, więc w duszy docenił, że się starała nad sobą panować, w końcu to nie była całkowicie jego wina. On był jedynie pośrednikiem – pewnie powtarzała sobie w myślach. To Rahen zasługiwał na kazanie.
– Porozmawiam z nim potem na osobności – poinformowała go kulturalnie.
– Tylko wiesz jak trzeba z nim rozmawiać i kiedy o takich rzeczach. Poza tym naprawdę się przejął, nie chciał ci włazić na łeb dla zabawy.
– Och – wyrwało się Rebecce z wyraźnym zaskoczeniem.
Zach pamiętał początki zaznajamiania jego dalekiej kuzynki z tym głuptasem, co nie wychodziło w żadnej z form. Jako ludzie nawzajem sobie truli życie, a jako wilk i tygrys często dochodziło między nimi do krótkich spięć, jeśli nie nieco poważniejszych walk. Było więc wiele kłótni na każdej ze stref, a najczęściej wynikały one z tego, że w rzeczywistości panny Eckberg nie dochodziło do tylu losowych wypadków ani zapomnień, co w jego. Na zwykłych imprezach nie było z tym problemu, ale od etapu prawdziwego scalenia ich w swoistą rodzinę aka stado – odmienne temperamenty, a także niekoniecznie respektowane przez wszystkich pozostałych nawyki po prostu wychodziły na światło dzienne. Lata im zajęło dochodzenie do dzisiejszego poziomu, gdzie rozmawiają ze sobą na dosłownie każdy temat, rozwiązują nierozwiązywalne wcześniej kłopoty; w skrócie współ-egzystują.
– Skoro… Wiesz jak było.
– Tak, ale tak jak ci mówiłem: potrzebujecie czasu. Daleko już zaszliście, jest naprawdę cudownie w porównaniu z przeszłością.
– Naprawdę tak sądzisz?
– Serio – Zach wychylił się, żeby zobaczyć biegnącego od strony miejsca pasażera Rahena. – Zaraz będziemy po Jamesa, Peg i na koniec ciebie. Poślizg będzie minimalny, ustaliliśmy już inną trasę ze względu na korki. Jak potrzebujesz już teraz z nim pogadać, to wezmę cię na głośnomówiący…
– Zach!
Blondyn zaśmiał się w ten swój dobroduszny, ciepły sposób.
– Do zobaczenia, Reb!
Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że urlop się im znacznie wydłuży.