[20 lipca 665]
W tym śnie ścigała zwierzynę.
Biegła po miękkiej trawie – jej łapy były silne i mocne, ale czuła się tak lekko, jak gdyby nie tylko one ją prowadziły – jakby poza tym panowała nad nią jakaś nieznana siła, nadająca jej większy pęd.
Raz jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia – przerażenia, że mknie za szybko, że nie wyminie otaczających ją drzew – ale jakimś cudem w ostatniej chwili zawsze ustępowały jej z drogi. Przyspieszyła. Nie widziała swojej ofiary, jednak miała pewność, że jest coraz bliżej celu. Wkrótce ją dogoni i zaciśnie szczęki na jej szyi; poczuje szybkie pulsowanie tętnicy, której ciągłość przerwie jednym pewnym ruchem, a krew zwierzęcia zaleje wnętrze jej pyska. Tym razem wygra.
Raz jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia – przerażenia, że mknie za szybko, że nie wyminie otaczających ją drzew – ale jakimś cudem w ostatniej chwili zawsze ustępowały jej z drogi. Przyspieszyła. Nie widziała swojej ofiary, jednak miała pewność, że jest coraz bliżej celu. Wkrótce ją dogoni i zaciśnie szczęki na jej szyi; poczuje szybkie pulsowanie tętnicy, której ciągłość przerwie jednym pewnym ruchem, a krew zwierzęcia zaleje wnętrze jej pyska. Tym razem wygra.
Nagle las się skończył.
Znajdowała się w jakimś budynku – nie miała jednak czasu, by się zastanawiać się, gdzie konkretnie jest, bo właśnie kończył się jej korytarz. Spanikowana wyciągnęła ręce – chociaż biegła pod postacią lamparta, więc wydawało się to niemożliwe – szukając w pędzie czegoś, co mogłoby jej pomóc zmienić kierunek biegu. Była pewna, że drugi raz już nie osiągnie takiej prędkości i dlatego nie mogła się teraz zatrzymywać.
Dopadnie swoją ofiarę.
Zanim zdążyła chociażby mrugnąć, poczuła w dłoni zimny, lekko chropowaty metal. Był to słup latarni ulicznej, której – mogła przysiąc – wcześniej na pewno tam nie było. Mocno zacisnęła na niej rękę i z jej pomocą zmieniła kierunek ruchu, ignorując bolesne rwanie mięśni w ramieniu. Wtedy puściła latarnię, popędziła w kierunku schodów prowadzących piętro niżej i przebyła całą ich długość jednym olbrzymim susem. Jakimś cudem udało jej się wyjść z tego cało – ale nie poświęciła tej myśli dłuższej chwili.
Nie mogła się rozproszyć.
Biegła przez korytarze tak, jakby znała cały rozkład budynku na pamięć – nie zawahała się ani razu na żadnym rozwidleniu oraz nie trafiła w ślepy zaułek. Nie była jednak pewna swoich wyborów –właściwie to czuła się jak kierowca, który oddał władzę pojazdowi na autopilocie. W końcu, nosząc w uszach świst przecinanego powietrza wykręciła ostatni raz i wpadła do pomieszczenia na końcu korytarza.
Odurzył ją silny, drażniący odór chemii do mycia podłóg, środka do dezynfekcji narzędzi chirurgicznych oraz domestosu. Sala była przyciemniona, ale jej wzrok z łatwością dostrzegał wszystko, co się tam znajdowało – komputery, stoły, krzesła oraz maszyny, których zastosowania nie znała.
I jej ofiarę.
Jakieś dwa metry przed nią stała impala. Ten niecodzienny widok sprawił, że niemal zapomniała, po co tutaj przyszła. Nie wiedziała wprawdzie, jakie konkretnie zwierzę goniła, myślała jednak, że jest to coś mniejszego, może jakiś gryzoń. Raczej nigdy nie porwałaby się na zwierzę większych rozmiarów – w końcu nie miała tyle doświadczenia w polowaniu.
Impala wciąż stała spokojnie – nie wyczuła od zwierzęcia strachu czy chęci ucieczki, jedynie ciekawość. Zaczęła się jej przyglądać i zauważyła krótką, gładką jelenią sierść pokrywającą smukłą sylwetkę – do tego wielkie, lekko uniesione uszy oraz wykręcone do tylu rogi. Potem przeniosła spojrzenie na oczy antylopy – ciemne i błyszczące jak nocne niebo upstrzone gwiazdami – a przez myśl przemknęło jej, że to bardzo smutne, że tak piękne zwierzę zaraz będzie musiało umrzeć.
W końcu postanowiła zrobić krok w jej kierunku.
Nagle jej łapy jakby wrosły w ziemię – nie była w stanie ruszyć się z miejsca ani obrócić głowy. Ponownie zafiksowała wzrok na impali, która teraz znajdowała bardzo blisko niej; tak blisko, że jedyne co widziała, to jej oczy, tym razem czarne i puste jak wyłączone ekrany.
Wtedy pojawił się w nich błysk. I kolejny. I jeszcze następny. Zdała sobie sprawę, że to, co widzi to nie błyski, tylko oślepiająco białe litery, które pojawiały się w tej samej sekwencji:
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Wstrząsnął nią dreszcz.
I chociaż chwilę później teoretycznie wszystko wróciło do normy – antylopa znowu stała dwa metry przed nią, wpatrując się w nią spokojnie – to czuła, że musi natychmiast uciekać, bo inaczej coś złego ją dopadnie; a gdy ją dopadnie, to nie będzie mieć dla niej litości.